Bogactwo jedzenia

poniedziałek, 27 lipca 2015
Oglądałam jakiś czas temu polską edycję programu "Top Chef". W jednym z końcowych odcinków Kasia, późniejsza zwyciężczyni, opowiadała, że w obecnej pracy bardzo lubi wykorzystywać mango. Wspominała, jak to w wieku 16 lat dostała pierwszy raz ten owoc od mamy. W sklepach były dostępne np. jogurty o smaku mango, ale to był całkiem inny smak. Tu smak był świeży, intensywny, wręcz oszałamiający, a słodki sok kapał po brodzie.

Niedawno trochę starsza ode mnie znajoma wspomniała: "Ostatnio mama opowiadała mi jak to w PRLu dziadek kupił mi w Peweksie ananasa. A ja plułam nim równo ku rozpaczy rodziców".

Dlaczego to piszę? Nasze dzieci żyją już w innych czasach, czasach dobrobytu. Nie musimy już karmić ich zimą jabłkami, a latem truskawkami. Chociaż oczywiście sezonowe owoce są bardzo dobrym wyborem. W sklepach w dużych miastach na stałe można kupić różne wręcz dziwne owoce, w mniejszych miastach też co jakiś czas się pojawiają.

Mania zna już smak mango, passiflory, awokado czy miechunki. Jadła już topinambur, krem ze szparagów i sama nie pamiętam, co jeszcze. Część rzeczy takich, o których istnieniu sama nie wiedziałam kilka lat temu.

Szczęściara? Niby tak. Dobrze, że ma takie możliwości poznawcze. W swoim dzieciństwie z ryb miałam do wyboru mintaja albo morczuka, wędzoną makrelę, potem jeszcze dorsza. I tuńczyka z puszki. Mania jadła już dorsza, łososia atlantyckiego, pstrąga, łososia bałtyckiego, doradę, świeżego tuńczyka, halibuta, kurka czerwonego i parę innych. Mam nadzieję, że rozsmakowała się w rybach, bo przy takim wyborze przykre jest, że sporo dzieci je tylko praktycznie bezwartościową pangę (bo nie smakuje rybą, ale właściwie nie smakuje niczym). Z "dodatku skrobiowego", jak piszą u nas na pracowniczej stołówce, w moim domu można było wybierać między ziemniakami, ryżem i kaszą gryczaną. Czasem upaćkaliśmy z bratem pół kuchni tłuszczem, robiąc frytki. W mojej obecnej kuchni znaleźć jeszcze można kaszę jaglaną, jęczmienną, komosę ryżową i bulgur. A w sklepach jeszcze więcej. Na pewno jest zdrowiej i bardziej różnorodnie.

Ale tak z drugiej strony: dzieci mają wszystko. Nie ma tego radosnego oczekiwania na Święta i na moment, gdy w wiadomościach podadzą, że statek z cytrusami wpłynął do portu. Nie ma tej radości z pierwszego razu i późniejszych wspomnieć, jak to pierwszy raz zjadło się mango albo melona. Tego szoku nowym smakiem. Nasze dzieci będą musiały iść chyba do Atelier Amaro lub Tamki w Warszawie czy Muggi w Poznaniu, żeby coś ich kulinarnie zaskoczyło. Szczególnie te wielkomiastowe, które niby mają lepiej. 

A co jeszcze jest smutne, coraz mniej dzieci ma możliwość zjeść agrest, maliny czy porzeczki prosto z krzaka. Ja po czereśnie wychodziłam na drzewo, siadałam okrakiem, z podwójnych robiłam kolczyki i plułam z góry pestkami. Nigdy tego nie zapomnę. To se ne wrati, jak mawiają nasi pogubieni bracia Słowianie. Teraz Maryni kuzyni, mimo takiej możliwości, wolą powiedzieć przed komputerem, a do rwania czereśni wyganiają dziadka.

Więc, mimo że niektóre niezdrowe, oprócz tych wielkomiejskich pokażę też Mani moje małomiasteczkowe smaki z dzieciństwa: chleb ze śmietaną i z cukrem, chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym, makaron z truskawkami, placek z rabarbarem czy placki ziemniaczane z cukrem (tak wiem, dziwne, dzieci sąsiadki tak jedli, a ja z nimi).

Moje pierwsze książki: "Jadą, jadą misie" (9M+)

sobota, 25 lipca 2015
"Jadą, jadą misie!" to książka z popularną piosenką nieznanego autora i rewelacyjnymi rysunkami Agnieszki Żelewskiej. Postacie i przedmioty na rysunkach są duże, wyraziste, przy rysowaniu niektórych z nich autorka naśladowała kreskę dziecka.


Tekstu na kartkach jest niedużo. Można śpiewać :) Ci co się wstydzą, mogą puścić z YouTube. Marynia kartkuje ją namiętnie.


Książka jest solidna, całokartonowa z zaokrąglonymi rogami. Wydało ją nieznane mi wydawnictwo Muchomor www.muchomor.pl Cena detaliczna to 12 zł. W serii są jeszcze inne zobrazowane piosenki: "Gdzieżeś ty bywał, czarny baranie?", "Krakowiaczek jeden", "Jedzie pociąg z daleka", "Stary niedźwiedź".
 

Warsztaty "Bezpieczny maluch"

środa, 22 lipca 2015
Dzisiaj byliśmy z mężem na warsztatach "Bezpieczny maluch" prowadzonych w Szpitalu im. Św. Rodziny przy ul. Madalińskiego. Warsztaty te prowadzi niezależna organizacja i korzysta z uprzejmości szpitala oraz innych placówek w innych dużych miastach. Są one całkowicie bezpłatne, gdyż finansowane są przez sponsorów, natomiast reklama nie jest nachalna - dostaje się reklamówkę z ulotkami i próbkami, dookoła stoją banery, a kilkuminutowy wykład ma Polski Bank Komórek Macierzystych (powiedzmy merytoryczno-reklamowy). W mojej paczuszce były ulotki fotelików i wózków (Quinny, Maxi Cosi, Britax i BeSafe), próbki balsamu Palmer's, butelka wody Mama i ja, karta Lifestyle od Superpharm z kuponami zniżkowymi (nieaktualnymi), a także myjka od Fiki-Miki z ulotką o ich materacykach oraz poduszkach dla ciężarnych i do karmienia. Nie lubię reklam, ale ze względu, że dzięki tym sponsorom mogłam bezpłatnie poszerzyć swoją wiedzę, to ich w drodze wyjątku wymieniłam.

Warsztaty skierowane są do kobiet ciężarnych i świeżo upieczonych mam (z osobami towarzyszącymi). Z jednej strony lepiej pojawić się na nich jako świeży rodzic, bo naprawdę ciężko pamiętać do "po porodzie" to, co przeczytało się w poradnikach, nauczyło w szkole rodzenia czy na kursach. Z drugiej strony, nie każdy ma gdzie maluszka zostawić (chociaż można też zabrać, na moich warsztatach jeden noworodek spał w wózku, a niemowlak bawił się na kolanach mamy), a po porodzie na częściach dotyczących ciężarnych można się troszkę nudzić.

W programie były:
1) 10-minutowa prezentacja pracownicy szpitala o możliwości porodu w tym szpitalu, standardach sal, pobycie osoby towarzyszącej, itp.
2) 10-minutowa prezentacja Polskiego Banku Komórek Macierzystych o bankowaniu krwi i wykorzystaniu komórek Macierzystych (z paroma nieścisłościami merytorycznymi i ważnym w mojej opinii niedomówieniem), ale jako wprowadzenie ok.
3) Warsztat ratownika medycznego, jak radzić sobie w przypadku omdlenia, zadławienia i zasłabnięcia kobiety ciężarnej (prezentowany na chętnym tacie).
4) Warsztat ratownika medycznego, jak radzić sobie z zadławieniem, bezdechem, utratą przytomności, oddechu i krążenia u niemowlaka (prezentowany na fantomie).
(przerwa)
5) Krótka prezentacja działania i montowania adaptera do pasów dla osoby ciężarnej.
6) Warsztat, jak kupować fotelik, jak go montować i na co zwracać szczególną uwagę. Trochę w tym zakresie czytałam i uważam go za bardzo merytoryczny. Ratownik jako bardzo dobre prezentował foteliki czterech firm i informował, że zasadniczo każdy fotelik z trzema gwiazdami jest dobry, więc nie był to absolutnie wykład sprzedażowy. Kilka słów poświęcił też fotelikowi 9-13 kg.

Chciałam bardzo pochwalić pana ratownika, gdyż był charyzmatyczny, potrafił utrzymać uwagę wszystkich i miał bardzo zabawne wtrącenia, więc sala co jakiś czas wybuchała śmiechem, mimo upału i tego, że większość tatusiów była po pracy.

Rozpiska warsztatów na bezpiecznymaluch.com.pl a zapisy przez formularz na stronie.

Zachęcam i zapraszam:)

Druga wizyta w ZOO

niedziela, 19 lipca 2015
Dzisiaj drugi raz byliśmy z Marysią w ZOO. Mamy karty roczne, więc będziemy tu często zaglądać. Zresztą ZOO jest najfajniejsze np. w marcu, kiedy ludzi jest bardzo mało, a zwierzęta nie zdychają z gorąca. Co ciekawe nawet afrykańskie zwierzęta, np. lew, dużo lepiej radzą sobie w taką pogodę (w każdym razie nie leży on cały czas plackiem).

Mania kocha zwierzęta, potrafi do nich piać, pohukiwać i wyciągać ręce. Zaskakuje mnie to, że tutaj potrafi zignorować wielkiego słonia, a żywo reagować na widok jakiejś kózki. Ma trochę inne podejście niż ktoś dorosły, dla którego egzotyczne = fajne, a polskie = nudne. I dobrze!


Pierwszy kucyk

piątek, 17 lipca 2015
Udało mi się zrobić Mani pierwszego kucyka, w moim dzieciństwie nazywanego cebulką ;)

Renowacja krzesełka Ikea Blames / Ikea Blames feeding chair makeover DIY

środa, 15 lipca 2015
DIY
Decyzja w temacie krzesełka do karmienia nie była dla mnie trudna. Od razu wiedziałam, że nie chcę plastikowo-ceratowego potworka, a krzesła drewniane regulowane typu Stokke były bardzo drogie. Fora potwierdziły, że krzesełka Ikeowskie to dobry i optymalny wybór. Wybrałam droższy drewniany model Blames, bo nie lubię plastiku, a drewno wręcz przeciwnie - to bardzo szlachetny materiał.
Obecnie w ofercie sklepu te krzesła są tylko w kolorze czerwonym i czarnym. Kiedyś były jeszcze dostępne z polakierowanego naturalnego drewna. Ponieważ żaden z bieżących kolorów nie pasował mi do wystroju wnętrza, postanowiłam je przemalować. Kupiłam na Olx.pl używany, troszkę obdrapany egzemplarz za pół ceny, podkład, brązową farbę i zabrałam się do pracy. Resztę rzeczy miałam, gdyż czasem ozdabiałam przedmioty techniką decoupage'u. Technika ta zresztą bardzo spontanicznie znalazła zastosowanie również przy krzesełku. Efekt jest zadowalający nawet dla mnie, lekkiej pedantki ;)


KROKI

Moje pierwsze książki: dotknij i poczuj (6M+)

piątek, 10 lipca 2015
Chyba moje ulubione ;) Książeczki, które posiadają różne ukryte tekstury, głównie futerka i materiały zaskakują. I to nie tylko dzieci - sama nie mogłam się powstrzymać, by nie pogłaskać milutkiego noska prosiaczka :D

Pierwsza taka nasza książka i najlepsza, to angielska "Quack quack". Jest w niej sporo futerek, ale też aksamitny nosek świnki.



Moje pierwsze książki: Pacynkowe bajeczki (3M+)

czwartek, 9 lipca 2015
Pierwszą książkę z serii "Małpkę Manię" kupiłam z racji tego, że była o Mani. Bardzo szybko się u nas przyjęła, więc dołączył do niej "Hipcio Henryk" tej samej autorki, Kay Widdowson.


Książeczki wydało wydawnictwo Olesiejuk (w swojej ofercie posiadają dużo niezłych dziecięcych książek). Są one całokartonowe z zaokrąglonymi rogami oraz wpuszczoną w karton głową zwierzątka, w którą można od tyłu włożyć palec i ruszać przy czytaniu.

Obrazki są wyraźne, kolorowe, tekstu jest niedużo (tak małe dziecko jeszcze nie potrafi zbyt długo wpatrywać się z jeden obrazek) - nam się bardzo podoba :)


W serii jest jeszcze "Kurczak Kuba", "Królik Karol", "Krówka Klara", "Lew Leon", "Słonica Sonia" i "Myszka Marysia". Cena to 7,90 zł - 9,90 zł.
 

PS. Ciężko mi było zrobić zdjęcia, bo na połowie z nich był mistrz drugiego planu - małe rączki ;)

Wreszcie w domu

środa, 8 lipca 2015

Wreszcie nas wypuścili. Jak wyszłyśmy z windy i Marynia zobaczyła nasze drzwi, to strasznie się ucieszyła. Nawet nie myślałam, że je pozna.

W domu szalała. "Biegała" z kąta w kąt, rozrzucała swoje zabawki, "rozpakowała" nasz plecak. Banan od ucha do ucha. Nawet przez chwilę zapomniała wisieć na mojej nodze.

Okazało się, że antybiotyk był jednak do dzisiaj. Wczoraj Maryni pobrali krew z główki, a później przypomnieli sobie, że nie wymienili jej wenflonu i nie było opcji, żeby został na jeszcze jedną dobę. Szkoda, że nie przypomnieli sobie wcześniej, to mogliby zrobić jedno wkłucie i pobrać krew przez wenflon.

Mam nadzieję, że już tu nie wrócimy, chociaż Marynia ma taki układ nerek, że infekcje będą raczej wracać.

Może szpital nie był fajny, ale lekarze byli na pewno kompetentni, rozmawiali z rodzicami i wyjaśniali wątpliwości. Jeżeli coś kiedyś by się działo, pewnie wrócimy na Niekłańską. Ostatnio koleżanka pojechała z półroczniakiem z zapaleniem oskrzeli do szpitala MSWiA, a wypuścili ich z zapaleniem płuc.

Moje pierwsze książki: książki tekstylne (3M+)

środa, 8 lipca 2015
Książki tekstylne uważam za najlepsze książki dla malucha, którego schemat poznawczy to oko-ręka-buzia. Są właściwie niezniszczalne. Przy pobrudzeniu/ulaniu albo co jakiś czas przy ślinieniu można je wrzucić do pralki na cykl 30 stopni.
 
Długo naszym hitem nr 1 była książeczka Leka z Ikei za 29,99 zł. Zalecana przez producenta dla dzieci powyżej 6 miesiąca życia, ale u nas poszła w obroty wcześniej. Lubimy ją za różne faktury, szeleszczące elementy, wystające elementy, zwierzątka i coś, co mają wszystkie zabawki z Ikei - długaaaśne metki. Bo wszystkie niemowlęta kochają metki (a jak już mają te 2-3 lata, to wszystkie jak jeden mąż ich nienawidzą). Fajna jest też zawieszka, bo można przyczepić ją do smyczki, jak dziecko wejdzie w fazę wyrzucania wszystkiego z wózka.


 

Moje pierwsze książki: książki kontrastowe (0-6M)

wtorek, 7 lipca 2015
Książeczki kontrastowe o prostszych rysunkach można pokazywać dzieciom teoretycznie już od urodzenia, w praktyce bardziej od drugiego miesiąca i oczywiście dawać do rąk, jak już będą w stanie je złapać.


Książki kontrastowe wydaje:
1) Wydawnictwo Wilga - seria "Książeczki kontrastowe", m.in. "Moje pierwsze obrazki", "Jakie to ciekawe!", "Zwierzęta wokół nas" rekomendowane od 3-ego miesiąca i takie z dodatkiem kolorów od 6-ego m-ca np. "Nasze buzie", "Zwierzęta tu i tam", " Świat dzidziusia", "Świat wokół nas" - 9,90 zł za 10 stron.


Moje pierwsze książki: wprowadzenie

poniedziałek, 6 lipca 2015
Mój mąż i ja kochamy czytać. U mnie teraz, jak to u matki, trochę mniej czasu na czytanie, ale wieczorem jak Mania śpi czy to w metrze, na urlopie czy to w szpitalu (ehm), zawsze się go troszkę znajdzie. 

Ku naszej radości, nasze dziecko też kocha książki. Obecnie dużo częściej widzę ją kartkującą jakąś książkę niż bawiącą się czymś innym.

Czytać można nawet noworodkowi. Niektórzy czytają dzieciom od urodzenia, inni już w czasach, gdy są one w brzuchu. Noworodek jest mało wymagający - jeszcze nie łapie książek w ręce, jeszcze ich nie gryzie, ba! jeszcze ich nie widzi (poza niektórymi książeczkami kontrastowymi). Możemy więc czytać mu zarówno książki dziecięce całokartonowe, te z miękkimi kartkami np. z serii "Poczytaj mi, mamo", jak i własne lektury ;) Maryni było wszystko jedno, więc dzieliłam się z nią swoimi kryminałami albo czytałam i jej i sobie "Mikołajka".

Pamiętam książki mojego dzieciństwa. Bardzo je lubiłam, część kochałam, kilku nie lubiłam, bo jakoś nie podeszły mi obrazki. Moja najkochańsza była "Masza i niedźwiedź". Wg mojej mamy znałam ją na pamięć, kazałam czytać codziennie i była już praktycznie w strzępach, gdy mamie udało się kupić drugą identyczną. Byłam tak mała, że w ogóle tego nie pamiętam. Ale jakimś dziwnym trafem jak byłam 10 lat temu we Lwowie i koleżanka Ukrainka chciała mi sprezentować prostą bajeczkę do nauki rosyjskiego, wybrałam na bazarze właśnie "Maszę i Niedźwiedzia". Przypadek?

Szpital

sobota, 4 lipca 2015
Szpitale są złe. Z założenia. Nikt tam dobrowolnie nie chodzi. Chyba że ktoś odwiedza kogoś, kogo kocha. 

Siedzimy na patologii niemowląt w szpitalu na Niekłańskiej na Saskiej Kępie. Po ok. 30 godzinach, 4 nurofenach, kroplówce i 5 pierwszych dawkach antybiotyku udało nam się zbić gorączkę dochodzącą do 40 stopni. Późniejszy posiew potwierdził bakterię E. Coli. Pacjent był prawie zdrowy, ale trzeba było skończyć antybiotyk. Zdrowy, co nie znaczy, że zadowolony. 

Po pierwszych zabiegach Marynia reagowała płaczem na widok salowej wchodzącej z czystym workiem na śmieci. Na początku była baardzo smutna, potem pojawiły się weselsze momenty. Odwiedziły nas nawet panie z Fundacji Dr Clown i zostawiły balonowego pieska i clowni nosek. Tata w tym nosku był bardzo śmieszny.

Obsługa miła, pomocna, informuje, co się dzieje czy jakie leki podaje. Tylko wchodzą do sali jak do saloonu w westernie. 6 rano: jeb! temperatura, 7: jeb! kieliszek z probiotykiem, 7:50: jeb! wymiana worków na śmieci, 8: jeb! antybiotyk, 8:30: jeb! Ile kup było i co jadła?, 9: jeb! obchód, 10: jeb! mycie podłogi, itd. Po południu rzadziej, ale i tak zgodnie z prawem Murphy'ego po ponad godzinnym usypianiu i zaledwie kilkunastu minutach spania będzie jeb! W nocy też wesoło - najpierw o 23:30 wpada pani od gorączki i ledwo uda się to biedne rozkrzyczne dziecko utulić do snu, a wpada pani z antybiotykiem. Tylko raz personel wpadł na pomysł, żeby zrobić to razem. Ja rozumiem, że to nie spa i nie hotel, wygód nie ma, ale sen to jednak istotny sprzymierzeniec zdrowia. Oczywiście tak jest chyba wszędzie. Jak leżałam na Patologii Ciąży z Manią, to 4 rano okazała się być najlepszą godziną do robienia KTG. Przy tym wszystkim trzeba pamiętać, że pielęgniarka to funkcjonariusz państwowy i nie można jej udusić, bo się z więzienia już nie wyjdzie.

W szpitalu panuje nadal gospodarka niedoborów. Że papieru toaletowego nie ma, to już standard. Ale że mydła w łazience nie ma, to słabo. Jest tylko w sali, żeby było dla lekarzy. Ciekawe, co by na to powiedział Sanepid. A jeść w sali nie można ze względu na higienę, buhaha - czystszy mój obiad niż tutejsze klamki. Więc żeby zjeść obiad, należy zostawić płaczące dziecko w łóżeczku, bo jemu za to nie wolno opuszczać sali. 

Do tego wszystkiego dorzućcie sobie wschodnie okna, ponad 30 stopni i totalny zaduch. Nie ma czym oddychać, nie ma jak zrobić przeciągu. I tak dobrze, że są rolety. Zostawiam jedno okno uchylone, żeby trochę powietrza weszło, ale ze względu na brak różnicy temperatur obieg jest prawie zerowy. W nocy robi się chłodniej, przykrywam Marynię, bo coś się glut zbiera. Wstaję ostrożnie z mojej powyginanej trzeszczącej polówki przed 6 rano, jak na dworze jeszcze jest 16 stopni, szczelnie przykrywam Manię i mocno otwieram okna. O 8 jest już 20 stopni, więc zamykam. O 9 na dworze jest już 26 stopni i mam wrażenie, że z mojego wietrzenia nie zostało ani śladu.

Wczoraj, najprawdopodobniej w odpowiedzi na antybiotyk, pojawiła się biegunka, ale słabsza niż kiedyś przy rota. Dzisiaj znowu Marynię zacewnikowano i pobrano mocz do badań. Prawdopodobnie ostatnia dawka antybiotyku i będziemy tu wegetować, czekając dwa dni na posiew. Masakra! 
 

10 miesięcy

czwartek, 2 lipca 2015
Boże, jak to leci. Chwilę temu pisałam o 8 miesiącach i za chwilę zrobię taki sam wpis na roczek.
Marynia jest już taka duża (będę chyba tak mówić aż skończy 30 lat hehe). Wie, które książki na regale są jej, a które rodziców (te zrzuca z szelmowskim uśmiechem). Kocha kicać po kanapie i zrzucać, co się da. Dobrze zasuwa bokiem przy meblach, ostatnio nawet złapała dwa razy krzesło i przeszła z nim ponad metr. Wstaje też po drzwiach i lustrach i kontrolowanie upada na pupę albo opiera się o coś plecami, zsuwa się w kucki i zaraz siada. Czasem nawet potrafi się pod okiem i asekuracją rodzica zsunąć na nogi z kanapy (do nauki schodzenia tyłem jeszcze daleko). Próbuje puszczać się brzegu kanapy i stać sama albo odwraca się do niej tyłem, opiera się pupką i lekko odbija, próbując łapać równowagę.

Polubiła brokuły, śpi często na boku, loki są coraz dłuższe, a zębów brak mimo długiego namiętnego ząbkowania. Dalej kocha kąpiele, ale już się jej nie zdarza przewracać w wannie, tylko bawi się na całego gumowymi zabawkami. Na szczęście, łojotok już długo i póki co skutecznie przygaszony. Zrobiła się drobniejsza, bo wydłuża się szybciej, a mało tyje.

Na spacerach hitem poza psami jest huśtawka i piaskownica. Nawet niedawno oprotestowała moją próbę wyjścia z placu zabaw z pominięciem tej drugiej. Kocha książki, czyta je od początku do końca, od końca do początku i do góry nogami też. Książki mamy są lepsze, bo można miąć kartki, a te całokartonowe co najwyżej dobrze się gryzie. Oczywiście największą miłością obdarza telefony, kable, buty (chowamy do szafki jak przy szczeniaku) i komputer. Potrafi wyciągnąć ukradkiem telefon z kieszeni. Uwielbia grzebać w torebkach i walizkach!

Dalej jej ciężko zasnąć w dzień, a dodatkowo ostatnio chyba próbuje się przestawiać na jedną drzemkę. Częściej budzi się w nocy i przesypia poranek u nas. Dalej ma wstręt do czapek, tylko jak wcześniej płakała przy zakładaniu, tak teraz je po prostu ściąga i rzuca na chodnik z radością. Dobrze, że minął, bo przez chwilę pojawił się wstręt do przewijania - wielorazówki poszły w kąt, a do Pampersów potrzebne były aż cztery ręce. Wcześniej raz zaliczyła skutecznie nocnik.

W dziesiątym miesiącu zaczęła szeptać i urocza jest, jak się bawi na dywanie i pod nosem sobie mówi "tata tata aha pffff ". Ale coraz częściej goni mamę i wisi na nogawce spodni, bo pojawił się lęk separacyjny. Gdy jestem w domu, nie bardzo daje się wziąć na ręce nawet tacie. Jak wychodzę - problem znika.

"Papa" zrobi rzadko, ale za to pięknie robi kosi-kosi. Często bije sobie brawo. Ostatnio nauczyła się kręcić dookoła własnej osi siedząc.

Bardzo chora

środa, 1 lipca 2015
Siedzimy w szpitalu., Marynia wreszcie przysnęła, gorączka 39,8 stopnia, a w pokoju upał co nie miara. Przyjechaliśmy tutaj po 23, jak okazało się, że wyniki moczu są złe. Maryni założono wenflon i przecewnikowano kolejny mocz do badań. Nacierpiała się bardzo, do prawie 3 rano kwiliła, potem w końcu padła.

PS. Dzisiaj miałam wrócić do pracy.