Czasem mam wrażeniem, że największym wrogiem matki
jest druga matka. Wchodzę na forum i czytam. Jedna matka pyta, kiedy
rozszerzać dietę dziecku, bo lekarka kazała trzymiesięczniakowi podawać
już papki. Ktoś pisze, że absolutnie po 6 miesiącu, że oszalała, że WHO.
Ktoś inny, że podawał wcześniej i nic się nie stało, głosów przybywa, w
pewnym momencie pierwsza grupa skacze drugiej do oczu. Inna matka pyta o
mleko modyfikowane. Zawsze znajdzie się inna, która napisze, że biedne
dziecko, że powinno na piersi, że to nieprawda, że mleko się kończy, że
wystarczyło chcieć, że laktacja siedzi w głowie, a ona tak sobie
odpuściła, egoistka. Doszło nawet do tego, że jak po spaleniu fabryki
Bebilonu zabrakło w sklepach i aptekach Bebilonu Pepti (specjalistyczne
mleko dla dzieciaków mających problem z białkami mleka),
"cycoterrorystki" napisały na forach, że dobrze tak niekarmiącym matkom.
Zresztą karmienie wywołuje nie tylko burzliwe dyskusje, na temat czym,
ale też gdzie i jak długo. Nie mówię już nawet o
szczepieniach/nieszczepieniach, bo to baaardzo drażliwy temat.
Jak
to jest, że takie normalne, całkiem spokojne kobiety robią się tak
agresywne? Jakiś gen stadny mający na celu chronienie nie tylko swojego
potomstwa, ale też potomstwa innych samic?
Czy to raczej tak mocne wejście w rolę matki, że inne życiowe i
społeczne funkcje (córka, żona, kobieta, pracownik, koleżanka) przestają
mieć znaczenie i w tej jednej jedynej roli, która pozostała, trzeba
wypaść idealnie? Skoro zrezygnowałam z tak dużej liczby rzeczy, to muszę
udowodnić, że to, co mi zostało, zrobię nie dobrze, a najlepiej. Będę
idealną matką i udowodnię ci to!