Wirusy

niedziela, 26 czerwca 2016
Kilka dni temu złapałam wirusowe zapalenie gardła i jak zwykle wychodzę obronną ręką z takich sytuacji, tak tu było gorzej i gorzej, od krtani zajęły się lekko oskrzela, przeskoczyło na męża i Manię. Sobotnia strefa kibica na kanapie zmniejszyła się o znajomych z dziećmi, a my spędziliśmy cudooowny weekend nad nocnikiem, próbując złapać mocz do badań (żeby potwierdzić, skąd gorączka). Który lecieć nie chciał i kilka godzin. Dziecko protestowało, serce nam się kroiło, ale przy planie trzymała nas myśl, że cewnikowanie jest jeszcze gorsze.

Zazwyczaj mężny jest bohaterem Mani, gdy wygłupiają się na kanapie, idą na rower, gdy prasuje jej ubranka w czasie jej snu albo biegnie rano po świeżą bułkę. Wczoraj zapunktował samodzielnie odbytą z córą wizytą lekarską, a dzisiaj poszukiwaniem, kto w Warszawie przyjmie mocz na posiew po 19 (szpital Medicover gdyby ktoś kiedyś szukał).

Mania dzisiaj była przeszczęśliwa, bo zgodnie z zaleceniem lekarskim miała dostać dużo płynów, nieważne jak niezdrowych. A wiadomo,że arbuz z żurawiną i rozgazowaną kolą smakuje najlepiej :D No dobra, na kilka minut się odwróciłam ;)

Różności - czerwiec

poniedziałek, 20 czerwca 2016
2/06 Pierwsze samodzielne wejście na krzesło.

3/06 Pierwsze wejście na ławę. (Aż się boję czy kolejny będzie stół czy parapet :P)

7/06 "Kikusie". Czyli o zwierzętach. Czyli dla dzieci. Czyli zabieram na swoją półkę!


8/06 Wypatrzyłam początki prawej dolnej "czwórki" :)

Wyprawa w Bieszczady

piątek, 17 czerwca 2016
Najśmieszniejszą rzeczą w Bieszczadach jest to, że niby są w Polsce, ale tak trochę na końcu świata. Dla nas to prawie 7 godzin samochodem. Do Berlina jest szybciej, do czeskiej Pragi podobnie. W sumie jest to też ich spora zaleta, bo jadą tam tylko sami narwańcy, a panie w szpileczkach lansują się na Krupówkach.

Ta wyprawa przypomniała mi czasy licealne, gdy wsiadaliśmy w pociąg (od nas jeszcze wtedy jeździł), braliśmy duży plecak na plecy, stare, ale porządne skórzane trapery na stopy (kto wtedy u nas słyszał o gore-texie?) i szliśmy. Słońce czy deszcz - szliśmy. I tak byliśmy rozpuszczeni, bo spaliśmy w schroniskach i nosiliśmy tylko śpiwory w ramach dodatkowego ekwipunku. Mężny na studiach nosił jeszcze namiot i kocher :D

Tym razem plany były duuuużo spokojniejsze, bo braliśmy Manię. Już sama trasa była wyzwaniem, bo kilka godzin w foteliku samochodowym dla dziecka w wieku poniemowlęcym nie jest niczym zdrowym (oczywiście dla niemowlęcia tym bardziej). Wieczorem po pracy, w wigilię Bożego Ciała pojechaliśmy do bliskiej rodziny w Sandomierzu (dłużej niż zwykle z racji ruchu okołoświątecznego), a na drugi dzień do Dwernika z postojem pod Rzeszowem na herbatkę u naszej sąsiadki (z jednej strony drogi były całkiem puste ze względu na święto, a z drugiej raz musieliśmy objeżdżać napotkaną procesję).

W Dwerniku zamieszkaliśmy w gospodarstwie agroturystycznym pani Basi, której mąż pochodzi z Warszawy (wreszcie ktoś, kto naprawdę p* wszystko i pojechał w Bieszczady?), a sama pani Basia okazała się wielką propagatorką sztuki. Stwierdziła, że ludzie nie czytają, więc postanowiła ich do tego zmusić. Przywitał nas więc okolicznościowy wiersz wypisany na naszych schodach.



Nowa kołyska, bobas i samodzielnie uszyta pościel, bo Mania to też mama (lalkowa)

piątek, 3 czerwca 2016
DIY
Przy Dniu Dziecka prezenty są dla nas tylko dodatkiem. Mania w ogóle jeszcze nie wie o jego istnieniu. Na początku planowałam nic nie kupować, mężny planował kupić kolejną książkę (bo każda okazja jest dobra na nową książkę ;)). Potem przy Marysi głębokich uczuciach macierzyńskich wobec lal pojawił się pomysł kołyski, ale mężny wymiękł i kupił ją przed czasem ;) Jest klasyczna, drewniana, polska i piękna. Zależało nam na kołysce, a nie łóżeczku, bo cały czas łudzimy się, że kilka minut kołysania lal, to kilka minut wolnego dla nas :D