Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że ten, kto w dzieciństwie czytał dużo fantasy, ma bardzo mocno zakorzenione poczucie sprawiedliwości. Niby to dobrze, ale nie do końca. Ja za każdym razem muszę stoczyć walkę wewnętrzną z samą sobą, żeby grzecznie przypomnieć komuś, że po psie się sprząta, zamiast skoczyć mu (temu komuś, nie psu) do gardła. Podobnie z sąsiadem rzucającym szklane butelki do zsypu zamiast do kosza na śmieci segregowalne czy w czasach mieszkania w domu rodzinnym z takim, który palił plastikowe butelki, smrodząc na pół osiedla.
Osoby o silnym poczuciu sprawiedliwości chcą poprawiać świat. Czasem wychodzi z tego coś dobrego. Mogą np. doprowadzić do tego, że spółdzielnia ogrodzi plac zabaw i psy przestaną wypróżniać się w piaskownicy. Generalnie są niezłymi społecznikami. Dobrze, gdy tylko dbają o egzekucję prawa, a nie tworzą własne. I dobrze, gdy ich metody też są legalne. Bo są też tacy, którzy niczym bohaterowie westernów sami chcą wymierzać sprawiedliwość. Nie straszne im porysowanie źle zaparkowanego samochodu, bo przecież to właściciel jest tym złym. Nie mówiąc już, że często brak im empatii, żeby zaakceptować jakieś drobne odstępstwa od zasad np. że ten kierowca źle zaparkowanego samochodu może właśnie pobiegł po rodzącą żonę (i totalnie nie miał głowy, żeby włączyć światła awaryjne). Nie widzą szarości - jest tylko czarne i białe. Takie osoby są niebezpieczne, gdy otrzymają władzę. Chętnie np. przeprowadziliby śledztwo w sprawie każdego poronienia. Tak na wszelki wypadek, bo żałoba matki nie ma znaczenia.