Ostatni (?) urlop bez zakupów

niedziela, 21 czerwca 2015
Spacerujemy deptakiem nad morzem. Mania rozgląda się zainteresowana. Wszystko takie ciekawe, kolorowe, niezależnie czy to stragan z owocami, ubraniami czy pierdołami. Jeszcze jest mała, jeszcze nie wie, co to własność,  że te rzeczy są czyjeś, a mogłyby być jej. Więc podziwiamy sznur kolorowych balonów poruszających się na wietrze, ale na szczęście nie odchodzimy z dmuchanym różowym jednorożcem. 

Mijamy spokojnie lody, gofry, kolorowe kulki, wypchane foczki, poduszeczki z wyhaftowaną nazwą miejscowości - 1001 rzeczy, które do niczego się nie przydadzą. Dla dorosłego to pierdołki, kurzołapki, jak mawia moja przyjaciółka i jest to bardzo trafne określenie. Dla dziecka to najprawdziwsze skarby. Z jednej strony, trzeba dziecko zrozumieć - te rzeczy naprawdę nęcą mimo swojego kiczu. Sama przywiozłam kiedyś kilkucentymetrowe drewniane poroże z Zakopanego, które chwilę wisiało, a potem się już kurzyło (ale nigdy nie przywiozłam ciupagi :p). Z drugiej strony, przy intensywnym zbieractwie nie dość, że miejsce w pokoju szybko się kończy, to jeszcze sprzątanie zaczyna być coraz dłuższe. Nie łatwo przetłumaczyć to dziecku (a czasem i sobie). Na szczęście przede mną jeszcze trochę czasu.

Ale to, co najbardziej mnie irytuje, to fakt, że większość tych rzeczy dookoła jest tak kiczowata i niepotrzebna. Z Zakopanego będąc dzieckiem chyba najczęściej przywozi się ciupagi, które właściwie do niczego nie służą,  i góralskie kapelusze, które ubiera się raz albo wcale. Albo olbrzymie kredki, które co prawda ładnie wyglądają na półce, ale nie da się nimi rysować. Co gorsza, nie zawsze jest to wyrób lokalny, ludowy. W sklepiku z pamiątkami w Górach Świętokrzyskich wszystkie Baby Jagi były Made in China ("Ale wg polskiego projektu" - jak zachwalał sprzedawca). Wszędzie tanie chińskie pierdoły, które często rozpadną się po tygodniu. 

I tak plus, że między tymi straganami czasem zdarzy się taki z rękodziełem, gdzie sprzedawane są torebki z filcu, ręcznie robione kolczyki czy wypchane koty z patchworka. Albo z drewnianymi zabawkami - samochodami na sznurku i kaczkami na patyku. Ale generalnie brak fajnych lokalnych pamiątek, które będą służyć i które po tygodniu nie staną się kurzołapkami. Za granicą jest z tym troszkę lepiej. Chętnie bym kiedyś kupiła Mani w Zakopanem duży zestaw kredek w drewnianym pudełku z panoramą polskich gór na wieku. Nawet gdyby był drogi. Ale nie ma takich.

Nic to! Póki co spacerujemy spokojnie deptakiem i jedyne, co kupujemy, to owoce. A ja cieszę się tą wolnością :D

0 komentarze

Prześlij komentarz