Zakupy

niedziela, 28 czerwca 2015
Takie zakupy są najlepsze. Żadne tam kiecki w rozmiarze mini mini czy zabawki. Te pachną latem, słońcem i słodyczą. Można łapczywie na teraz albo poćwiczyć silną wolę i zamknąć w słoiki, żeby zimą dać sobie troszkę letniego czaru.

Po drodze przez las do kolekcji doszedł jeszcze słoik jagód :)

Chora

sobota, 27 czerwca 2015
Marynia mało chorowała. W grudniu złapała jakiegoś mocnego wirusa, chyba rota. Potem mnie mocno "połamało", ale ona przetrwała, a w maju mąż coś przyniósł i poszedł rodzinny łańcuszek. Ale powiedzmy, że było to standardowe przeziębienie, oczywiście w przypadku takiego dziecka z dwoma czy trzema całkowicie przepłakanymi nocami.

Kilka dni temu zaczęła wieczorem wymiotować i nie wiedziałam, czy to od dzień wcześniej zjedzonych jagód czy od wychodzących zębów (bo rano była biegunka). Lekarka powiedziała, że to najprawdopodobniej lekka infekcja. Wczoraj wyjechaliśmy z Warszawy do mojego wujostwa cali i zdrowi, a dojechaliśmy z Marysią w gorączce 40 stopni. Takie to dla mnie dziwne i abstrakcyjne, ale siostra stwierdziła, że to norma - dziecko się spokojnie bawi, a po minucie rozpalone w gorączce. Może to dobrze, że jeszcze nie było dane mi tego poznać. W każdym razie na Maryni można było jajka smażyć. Trzeba było krzyżować paracetamol z ibuprofenem. Dzisiaj "tylko" 38,3 stopnia i dwie dawki ibuprofenu. Zobaczymy, co będzie dalej.

Ostatni (?) urlop bez zakupów

niedziela, 21 czerwca 2015
Spacerujemy deptakiem nad morzem. Mania rozgląda się zainteresowana. Wszystko takie ciekawe, kolorowe, niezależnie czy to stragan z owocami, ubraniami czy pierdołami. Jeszcze jest mała, jeszcze nie wie, co to własność,  że te rzeczy są czyjeś, a mogłyby być jej. Więc podziwiamy sznur kolorowych balonów poruszających się na wietrze, ale na szczęście nie odchodzimy z dmuchanym różowym jednorożcem. 

Mijamy spokojnie lody, gofry, kolorowe kulki, wypchane foczki, poduszeczki z wyhaftowaną nazwą miejscowości - 1001 rzeczy, które do niczego się nie przydadzą. Dla dorosłego to pierdołki, kurzołapki, jak mawia moja przyjaciółka i jest to bardzo trafne określenie. Dla dziecka to najprawdziwsze skarby. Z jednej strony, trzeba dziecko zrozumieć - te rzeczy naprawdę nęcą mimo swojego kiczu. Sama przywiozłam kiedyś kilkucentymetrowe drewniane poroże z Zakopanego, które chwilę wisiało, a potem się już kurzyło (ale nigdy nie przywiozłam ciupagi :p). Z drugiej strony, przy intensywnym zbieractwie nie dość, że miejsce w pokoju szybko się kończy, to jeszcze sprzątanie zaczyna być coraz dłuższe. Nie łatwo przetłumaczyć to dziecku (a czasem i sobie). Na szczęście przede mną jeszcze trochę czasu.

Ale to, co najbardziej mnie irytuje, to fakt, że większość tych rzeczy dookoła jest tak kiczowata i niepotrzebna. Z Zakopanego będąc dzieckiem chyba najczęściej przywozi się ciupagi, które właściwie do niczego nie służą,  i góralskie kapelusze, które ubiera się raz albo wcale. Albo olbrzymie kredki, które co prawda ładnie wyglądają na półce, ale nie da się nimi rysować. Co gorsza, nie zawsze jest to wyrób lokalny, ludowy. W sklepiku z pamiątkami w Górach Świętokrzyskich wszystkie Baby Jagi były Made in China ("Ale wg polskiego projektu" - jak zachwalał sprzedawca). Wszędzie tanie chińskie pierdoły, które często rozpadną się po tygodniu. 

I tak plus, że między tymi straganami czasem zdarzy się taki z rękodziełem, gdzie sprzedawane są torebki z filcu, ręcznie robione kolczyki czy wypchane koty z patchworka. Albo z drewnianymi zabawkami - samochodami na sznurku i kaczkami na patyku. Ale generalnie brak fajnych lokalnych pamiątek, które będą służyć i które po tygodniu nie staną się kurzołapkami. Za granicą jest z tym troszkę lepiej. Chętnie bym kiedyś kupiła Mani w Zakopanem duży zestaw kredek w drewnianym pudełku z panoramą polskich gór na wieku. Nawet gdyby był drogi. Ale nie ma takich.

Nic to! Póki co spacerujemy spokojnie deptakiem i jedyne, co kupujemy, to owoce. A ja cieszę się tą wolnością :D

Czytam Korczaka

czwartek, 18 czerwca 2015
Na świecie było i jest wielu guru pedagogiki. Choćby w Stanach Zjednoczonych był to dr Spock, dla współczesnych jest to raczej Tracy Hogg. Ale mi po głowie chodził cały czas mądry lekarz i pedagog znany ze swojego "Nie ma dzieci, są ludzie". O Januszu Korczaku, bo o nim mowa, pamiętamy głównie w dniu rocznicy jego urodzin czy śmierci, a przecież pozostawił po sobie spuściznę w postaci swoich książek. 

Marynia śpi, a na moich kolanach "Pisma wybrane" tom 1. Całe 471 stron bez przypisów - tyle co jedna książka do mojego niedawnego egzaminu CFA. Wierzę, że równie duża piguła wiedzy w jeszcze ważniejszej dziedzinie, bo ta dziedzina to dziecko. I na pewno dużo ciekawsza ;)

Urlop

środa, 17 czerwca 2015
Formalny urlop nawet dla mnie, bo cały czerwiec jestem już nie na rodzicielskim a na zaległym urlopie wypoczynkowym. Siedzimy w Międzyzdrojach, mamy przyjemny apartament - tańszy od hotelu, a z osobną sypialnią, więc możemy wieczorem spokojnie zjeść kolację, pogadać czy poczytać książki bez ryzyka, że obudzimy Marynię.


Pogoda jest psia, 12-18 stopni, do tego wieje (jak to nad morzem) i trochę pada. Jak przez 9,5 miesiąca nie użyłam folii przeciwdeszczowej do wózka, tak akurat teraz by się przydała. Na plażę nie chodzimy, a jak jest ciut cieplej, to chodzimy w kurtkach. Marynia szczęśliwa, bo nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, że istnieje taka wielka piaskowca. Mnie telepie z zimna :p


Plus jest taki, jak to powiedziała moja mama, że zawsze ktoś zamiast Ciebie ugotuje obiad :) A jest co jeść - Mania wyżera mi z talerza świeże ryby: dorsza, łososia bałtyckiego czy halibuta. Kolejny plus, to że przy takiej pogodzie jest najwięcej jodu. Ostatni, największy, że jesteśmy wszyscy razem :D

 Na sangrię było za zimno ;)

Truskawkowo

piątek, 12 czerwca 2015
Sezon truskawkowy trwa. Opchałyśmy się tymi cudownymi owocami na całego :) Teraz czas zachować trochę lata, słońca, koloru i zapachu na szaro-burą późną jesień i szaro-białą zimę. Wystarczy kupić kilogram truskawek, zmiksować, wlać do słoiczków, zamrozić i gotowe! 4 minuty i już :)


Dla nas mam dżemy truskawkowe, truskawkowo-waniliowe i truskawkowo-miętowo-pieprzne, ale ponieważ dżemy są mocniej przetworzone, wymagają cukru jako konserwantu, a smażenie niszczy część witamin, są dobre dla dorosłych i większych dzieciaków.

Maryni mrożę, bo skutkuje to najmniejszą utratą witamin i nie potrzeba dodawać cukru. Głównie w formie musu (zmiksowane), bo tak najłatwiej, ale można też mrozić całe owoce, tylko wtedy trzeba najlepiej zamrozić je najpierw osobno, np. na tacce, a dopiero potem wsypać do woreczka. Mus można wlać w maleńkie pojemniczki, najmniejsze gerberowe słoiczki albo do pojemnika na lód, a potem przesypać kostki do woreczka i w razie potrzeby użyć jedną bądź kilka.


Przyjaciele

środa, 10 czerwca 2015
Ostatnio któraś z dziewczyn na naszym forum zapytała, czy inne mamy też tak mają, że po urodzeniu dziecka grono znajomych się mocno wykruszyło. Komentarze były generalnie twierdzące, ew. w niektórych przypadkach polepszyć się mogły relacje z dzieciatymi już znajomymi.

Pomyślałam wtedy sobie, że mam duże szczęście. Mimo że nikt z naszej paczki ze studiów nie ma dzieci, dalej jesteśmy zapraszani na imprezy czy na wyjścia do kina. Nadal wpada do nas grupka znajomych, nie bojąc się dziecka. Co więcej, moje najlepsze przyjaciółki poczuły się do roli "cioć" i starają się wpadać jak najczęściej, bo w końcu Marynia tak szybko rośnie. Jak na imprezę idziemy bez Maryni, na miejscu słyszymy zazwyczaj oburzone: "Ale jak to? Bez Mary???", a jak ją zabierzemy, to mój kręgosłup odpoczywa, bo kilka par rąk po nią sięga.

Dobrze, że jesteście :)

Pranie ;)

poniedziałek, 8 czerwca 2015
Nasze pranie ;)


A przy okazji dowcip:
Koleżanka singielka rozmawia ze swoją koleżanką będącą żoną i matką.
- Jutro będzie 30 stopni. Co zrobisz?
- Trzy prania zamiast jednego :p

Licytujemy dla Zuzi

niedziela, 7 czerwca 2015

Fotografowie z całej Polski zrobili na Fejsbuku bardzo fajne wydarzenie, bo oddali po jednej sesji zdjęciowej do licytacji na rzecz chorej Zuzi. Niektórzy nawet tam, gdzie była zażarta walka podarowali sesje również dla drugiego, a nawet trzeciego miejsca. Mi udało się wylicytować trzy sesje w Warszawie. Jak się jest matką, to los takich dzieci nie jest obojętny. I przypomina sobie człowiek, żeby podziękował temu na górze, że ma zdrowe dziecko. Albo względnie zdrowe, bo przy takiej tragedii atopki czy alergie, to pikuś.
Jednej sesji w ogóle nikt nie licytował i przykro mi się zrobiło, że ktoś przekazał dar serca i ma przepaść. A darczyńca może na długo zrazić do takich akcji. Wbiłam więc kwotę o kilkanaście % wyższą niż cena wywoławcza i tak zostało. Na pewno nie wszyscy darczyńcy są świetnymi fotografami, więc może dlatego zabrakło popytu na ich usługi, ale przecież liczy się tu wyższy cel, a w sumie jest spora szansa, że chociaż ze 2-3 zdjęcia ładnie wyjdą.
Jedna sesja właśnie za nami. Pani ma studio w miejscu, przy którym Skarbka z Gór to jeszcze Praga ;) Ale chociaż Marynia wyspała się po drodze. Pani fotograf była taka sobie. Miała 2-3 stałe głównie różowe stylizacje i cały wieszak tiulowych sukienek (kazała nic nie brać ze sobą). Do tego niestety żadnych alternatyw. Jak do różowej tiulowej kiecki i różowego tła chciałam dostawić miętowe krzesło a nie różowe, to popatrzyła na mnie troszkę jak na debila.Więc ta sesja była mocno tiulowo-pinkowo-kwiatkowa. Za to Pani miała też kilka fajnych gadżetów, np. małe pianinko czy łóżeczko, które na pewno ubogacą zdjęcia.

Ale myślę, że kilka zdjęć wyjdzie ładnie. A jak nie, to jeszcze dwie sesje przed nami - będą  poprawki ;)

Ufff

sobota, 6 czerwca 2015
Już po egzaminie. 230 godzin wyłącznej nauki za mną. Ostatnie dni były bardzo intensywne. Taka jestem stęskniona za Marynią, że trzymam ją w ramionach i nadal tęsknię. 

Spacerujemy po warszawskiej Starówce. Balony są niesamowite. Całe pęki balonów. Mania krzyczy z radości i macha rękami. A jak wiatr zawieje je nisko nad nasze głowy, że można je dotknąć... pełnia szczęścia!