Szpital

sobota, 4 lipca 2015
Szpitale są złe. Z założenia. Nikt tam dobrowolnie nie chodzi. Chyba że ktoś odwiedza kogoś, kogo kocha. 

Siedzimy na patologii niemowląt w szpitalu na Niekłańskiej na Saskiej Kępie. Po ok. 30 godzinach, 4 nurofenach, kroplówce i 5 pierwszych dawkach antybiotyku udało nam się zbić gorączkę dochodzącą do 40 stopni. Późniejszy posiew potwierdził bakterię E. Coli. Pacjent był prawie zdrowy, ale trzeba było skończyć antybiotyk. Zdrowy, co nie znaczy, że zadowolony. 

Po pierwszych zabiegach Marynia reagowała płaczem na widok salowej wchodzącej z czystym workiem na śmieci. Na początku była baardzo smutna, potem pojawiły się weselsze momenty. Odwiedziły nas nawet panie z Fundacji Dr Clown i zostawiły balonowego pieska i clowni nosek. Tata w tym nosku był bardzo śmieszny.

Obsługa miła, pomocna, informuje, co się dzieje czy jakie leki podaje. Tylko wchodzą do sali jak do saloonu w westernie. 6 rano: jeb! temperatura, 7: jeb! kieliszek z probiotykiem, 7:50: jeb! wymiana worków na śmieci, 8: jeb! antybiotyk, 8:30: jeb! Ile kup było i co jadła?, 9: jeb! obchód, 10: jeb! mycie podłogi, itd. Po południu rzadziej, ale i tak zgodnie z prawem Murphy'ego po ponad godzinnym usypianiu i zaledwie kilkunastu minutach spania będzie jeb! W nocy też wesoło - najpierw o 23:30 wpada pani od gorączki i ledwo uda się to biedne rozkrzyczne dziecko utulić do snu, a wpada pani z antybiotykiem. Tylko raz personel wpadł na pomysł, żeby zrobić to razem. Ja rozumiem, że to nie spa i nie hotel, wygód nie ma, ale sen to jednak istotny sprzymierzeniec zdrowia. Oczywiście tak jest chyba wszędzie. Jak leżałam na Patologii Ciąży z Manią, to 4 rano okazała się być najlepszą godziną do robienia KTG. Przy tym wszystkim trzeba pamiętać, że pielęgniarka to funkcjonariusz państwowy i nie można jej udusić, bo się z więzienia już nie wyjdzie.

W szpitalu panuje nadal gospodarka niedoborów. Że papieru toaletowego nie ma, to już standard. Ale że mydła w łazience nie ma, to słabo. Jest tylko w sali, żeby było dla lekarzy. Ciekawe, co by na to powiedział Sanepid. A jeść w sali nie można ze względu na higienę, buhaha - czystszy mój obiad niż tutejsze klamki. Więc żeby zjeść obiad, należy zostawić płaczące dziecko w łóżeczku, bo jemu za to nie wolno opuszczać sali. 

Do tego wszystkiego dorzućcie sobie wschodnie okna, ponad 30 stopni i totalny zaduch. Nie ma czym oddychać, nie ma jak zrobić przeciągu. I tak dobrze, że są rolety. Zostawiam jedno okno uchylone, żeby trochę powietrza weszło, ale ze względu na brak różnicy temperatur obieg jest prawie zerowy. W nocy robi się chłodniej, przykrywam Marynię, bo coś się glut zbiera. Wstaję ostrożnie z mojej powyginanej trzeszczącej polówki przed 6 rano, jak na dworze jeszcze jest 16 stopni, szczelnie przykrywam Manię i mocno otwieram okna. O 8 jest już 20 stopni, więc zamykam. O 9 na dworze jest już 26 stopni i mam wrażenie, że z mojego wietrzenia nie zostało ani śladu.

Wczoraj, najprawdopodobniej w odpowiedzi na antybiotyk, pojawiła się biegunka, ale słabsza niż kiedyś przy rota. Dzisiaj znowu Marynię zacewnikowano i pobrano mocz do badań. Prawdopodobnie ostatnia dawka antybiotyku i będziemy tu wegetować, czekając dwa dni na posiew. Masakra! 
 

0 komentarze

Prześlij komentarz