Czas na wychowanie

środa, 30 września 2015
Ostatnio w jakiejś gazecie o dzieciach i rodzicielstwie przeczytałam, że najciężej jest z noworodkiem, a potem jest coraz łatwiej. 

Bynajmniej! U nas jest odwrotnie. Może Mania jako noworodek była bardzo angażująca, ale obsługa jej była dosyć prosta: nakarmić, przewinąć, położyć spać, przytulić i baaardzo kochać. Co najwyżej jeszcze uważać, żeby nie przechłodzić albo nie przegrzać, nie trzymać długo w leżaczku i foteliku samochodowym, nie przebodźcować. Oczywiście były nocne pobudki, były wzdęcia, Mania spała tylko na spacerze w wózku, więc o posprzątaniu mieszkania czy wydepilowaniu nóg w trakcie jej drzemki nie było mowy, ale człowiek mimo zmęczenia wiedział, co robić. Głodne - nakarmić i odbić,  wzdęcia - wymasować, dać probiotyk, ponosić wysoko albo włączyć suszarkę dla uspokojenia.

Potem ta lista potrzeb trochę się wydłużyła, trzeba było dużo więcej wysiłku włożyć, żeby w czas zorientować się, że zabawa nuży, że lepiej na spacer, że chce się spać. Bo jak już przyszło znużenie, płacz i nerwy, to bardzo ciężko było uśpić maluszka. A przychodziło nagle. Ale nadal było prosto, bo można było wychowywać intuicyjnie. Półroczne dziecko przecież nie szantażuje, tylko komunikuje swoje elementarne potrzeby, które generalnie jak najszybciej powinny być zaspokojone. Bo samo nie potrafi się ruszyć, a leżenie w zimnie, mokrej pielusze bądź z pustym brzuchem do przyjemnych nie należy. A czasem po prostu poczuje strach albo smutek i musi się przytulić. 

Przy mniej więcej 11-miesięczniaku sytuacja zaczęła się komplikować. Mania zaczęła wyrażać różne bardziej skomplikowane potrzeby - chęć zrzucenia książek z regału, podarcia gazety, obślinienia telefonu, wsadzenia ręki nad palnik gazowy czy poszarpania klamki u drzwi. I to już nie były potrzeby, które należało natychmiast zaspokajać. Albo przedkładać nad potrzebę matki zjedzenia czegokolwiek albo pójścia do toalety. A niektórych z nich bezpiecznie było nie zaspokajać. A Mania chciała TU i TERAZ! Gdy coś nie było w zasięgu jej ręki, płakała lub piszczała, żeby wziąć ją na ręce, po czym pokazywała ręką, gdzie chce iść, robiła głośne "Huuu!" i jeszcze kopała piętą jak konika. "Wio, matka! Jedziemy poszarpać kwiatka na parapecie!"

Skończyło się "hodowanie" dziecka, a zaczęło wychowywanie! Bo rozumiem zaspokajanie różnych podstawowych potrzeb mojego dziecka, również czasowego zrezygnowania z siebie na rzecz zaspokajania jej ciągłej potrzeby bliskości (a stała się ostatnio strasznie mamusiowa, bo pojawił się lęk separacyjny), ale do zapanowania dzieciokracji w moim domu nie mogę dopuścić. Przyszedł czas dla mojej córki, by nauczyła się, że wokół są też inne osoby, że mają one swoje potrzeby, że nie wszystko wolno, a tym bardziej nie wszystko na już.

Przyszedł też czas dla mnie na naukę, ile egzekwować, gdzie postawić granice. Bo czasem przyłapuję się na tym, że Mania chce zrzucić 10-tą książkę - nie wolno, zjeść kabel od ładowarki - nie wolno, podrzeć gazetę - nie wolno. Wtedy patrzy na mnie wzrokiem mówiącym "To co wolno, jak nic nie wolno?!" Wg Pameli Druckermann ("Dlaczego w Paryżu dzieci nie grymaszą") pozwalać należy tak dużo, jak się da, ale tego, co nie wolno zawsze kategorycznie zabraniać. Szukam więc starej gazety do podarcia albo czegoś nowego, czyli atrakcyjnego np. drewnianej łyżki, która pozwoli zapomnieć o schowanej przed chwilą ładowarce.

Ale generalnie nie jest łatwo. Mania niby rozumie zakazy, ale zwyczajnie się do nich nie stosuje. Niedawno ciocia Gosia pogroziła palcem i powiedziała "Nununu!", a Mania od razu podchwyciła. Teraz, gdy zrzuca książkę, patrzy szelmowsko wzrokiem małego diablika, grozi sobie paluszkiem i... zrzuca kolejną. A we mnie się gotuje, bo wiem, że ona wie. A ja zastanawiam się, czy w danej konkretnej sytuacji pozwolić i wytrzymać czy zabronić i edukować. Aniołem nie jestem, Mania tym bardziej, ale codziennie ćwiczę cierpliwość. Mam nadzieję, że ona też powoli ją w sobie wyrabia.



0 komentarze

Prześlij komentarz