Zabawki mojej córki są jej!

środa, 12 lipca 2017
 
Wyobraź sobie taką sytuację:

➡ Przychodzisz do pracy, a przy twoim biurku ktoś siedzi. "To jest Jola. Ona jest nowa. Musisz być gościnna i podzielić się z nią swoim biurkiem", mówi szef.

Albo:

➡ Siedzisz na ławce przy placu zabaw, dosiada się ktoś, wydziera Ci z rąk telefon z komentarzem, że tylko sobie smsa wyśle.
 
Fajnie? Spokojniejsi stwierdzą, że co najmniej dziwnie. A bardziej nerwowych krew zaleje.
Dlaczego więc dzieciom każemy oddać swoje zabawki i to jeszcze z uśmiechem? Skoro my jesteśmy tak przywiązani do rzeczy, dlaczego one miałyby nie być? Rozumiem, że próbujemy dzieci uczyć się dzielić, ale czy sami aż tak bardzo się dzielimy swoimi rzeczami? Komu pożyczysz swój samochód czy telefon? Co tak naprawdę jesteś w stanie pożyczyć obcemu? Papierosa, zapałki, mapę, nóż w schronisku... coś więcej?

 
Dziecko to też człowiek. Młody, ale taki sam człowiek jak ja i Ty. Tak samo czuje, a nawet bardziej. Bardziej, bo życie go jeszcze mało doświadczyło, więc każda emocja jest przeżywana dużo silniej (stąd u dzieci takie napady histerii). Powiesz, że ich rzeczy są mniej warte. Ale dzieci nie znają realnej wartości rzeczy. One tylko wiedzą, jaką wartość niosą dla nich samych - balonik czy bryloczek z odpustu może być tak samo ważny jak platynowa karta kredytowa. Wiedzą tylko, że coś się im przyda lub się podoba (i tak samo dawni mieszkańcy Ameryki Łacińskiej oddawali złoto za kolorowe szkiełka).
 
Czy więc dziecko musi się dzielić? Ja uważam, że nie. Że ma prawo do swoich rzeczy i ma prawo samodzielnie o nich decydować w całkiem szerokim zakresie. Uczę moją córkę, żeby pytała innych dzieci, czy może wziąć ich zabawki. Tak samo wie, że nie musi się dzielić swoimi zabawkami (ale tego nie muszę ją uczyć, to wie instynktownie). Życie nauczyło ją też, że czasem ktoś może chcieć bez pozwolenia wziąć coś, co należy do niej, więc sama w przedszkolu każe chować swojego najkochańszego misiaczka do plecaka.
 
Żeby nie było wątpliwości, uczę też córkę dzielenia się. Gdy przychodzi do nas malutka sąsiadka i czasami Mania staje okoniem, przypominam jej, że przecież tamta dziewczynka pozwala się Mani bawić swoimi zabawkami (jeszcze nie weszła w wiek "moje", hihi) i zadaję pytanie, czy chciałaby, żeby tamta tak samo chowała swoje zabawki. A gdy czasem na placu zabaw inne dziecko łapie Mani foremkę, a ona ma niezdecydowaną minę, tłumaczę, że tamto chce pożyczyć na chwilę i zaraz odda. Zwykle działa. Gdzie jest różnica? Ano w tym, że Mania decyzję podejmuje samodzielnie. I w tym, że gdy ostatecznie czasem mówi "nie", to ja tę decyzję szanuję. Wtedy też sugeruję, że jak nie chce, to niech np. nie oddaje ukochanej lali, ale może pożyczyłaby tę mniej lubianą. I to już zawsze działa.
 
Widzę, że moje podejście w tym zakresie przynosi pozytywny skutek. Mania zwykle się dzieli, bo:
- wie, że jej rzeczy są jej i nikt jej ich wbrew jej woli nie zabierze, więc jest o nie spokojna,
- samodzielnie podejmuje decyzję, czy chce pożyczyć zabawkę, a jak wiadomo decyzja własna jest lepsza niż narzucona,
- wie, że jak będzie chciała swoją rzecz spowrotem, to ja pomogę jej to wyegzekwować.
 
Co więcej, kiedy przychodzi do mnie koleżanka z malutkim dzieckiem, Mania zwykle sama biegnie do swojego pokoju, wraca z małą książeczką albo prostą zabawką i kładzie ją niemowlakowi na kolanach.
 
I oczywiście Mania ma swoją ulubioną lalę, wózek, misia i ostatnio piłkę, którymi się nie dzieli, ale ja uważam, że takie jest jej prawo.

 
A co wy uważacie na temat? Zapraszam do komentowania :)
 
 
PS. Pamiętaj, że niemowlę czy roczne dziecko nie zna pojęcia upływu czasu, nie rozumie, ile to jest "na chwilkę", dla niego minuta jest jak wieczność. W moim przypadku 2,5-latka zaczęła powoli ogarniać swój ostatnio ulubiony zwrot, przy czym na początku to ona więcej pożyczała ode mnie "nachijkę".


Zdjęcie: licencja CC0 Public Domain, Dariusz Sankowski

0 komentarze

Prześlij komentarz