Idealne nieidealne Święta

sobota, 6 stycznia 2018

Każdy ma w głowie idealną wizję wielu rzeczy czy sytuacji: idealnego partnera, idealnej rodziny, idealnej pracy czy idealnej randki. Z jednej strony te ideały pozwalają nam marzyć, rozwijać się, dążyć do lepszego jutra. Z drugiej strony pierońsko komplikują nam życie. Bo przecież nie ma czegoś takiego jak idealny człowiek, nie? Nigdy partner nie będzie idealny. Nigdy rodzina nie będzie idealna. Inne rzeczy też nie. Im bardziej się na tym ideale uwiesimy, tym bardziej nieszczęśliwe życie będziemy mieć, bo wszystko będzie od niego odbiegać.


Wiecie jaki miałam w głowie obrazek Świąt Bożego Narodzenia jeszcze przed Manią i nawet jeszcze przed Mężnym? Fortepian na środku salonu, dwójka dzieci i wspólne kolędowanie. Trochę jak z amerykańskich filmów czy reklam. Chociaż nawet tam to utopijny obrazek, bo mało kto ma w domu fortepian i mało która rodzina jest tak uzdolniona muzycznie. Niezależnie od kraju. A zresztą, w moim salonie nie zmieści się nie tylko fortepian, nawet nie pianino, ale chociażby fotel!

Święta nie były też pod żadnym względem idealne. Tak jak i poprzednie. I jeszcze poprzednie. Za każdym razem nie wyrobiłam się ze wszystkim. Zawsze ktoś chorował. Tym razem jeszcze moja mama wyszła kilka dni przed Wigilią ze szpitala. Więc pod opieką miałam mamę, trzylatkę, kolację Wigilijną, Bożonarodzeniowy obiad i dwa mieszkania do ogarnięcia. Oczywiście ogarnęły się "jakoś", które to "jakoś" mocno odbiegało od ideału. A gdy zapakowaliśmy u nas prezenty, nawet po "jakoś" nie zostało śladu, bo cały salon tonął w kolorowych papierach i wstążeczkach.

I jak wspomniałam, zawsze ktoś chorował. Tym razem na szczęście ja. Na szczęście, bo lepiej ja niż Mania. Ekipa pojechała do teściów. Ja miałam zająć się mamą. A ostatecznie głównie chorowałam. Zaplanowałam sobie, że chociaż nadrobię to "jakoś", ale nie miałam siły.

Przed Świętami długo uczyłam Manię, że tu nie chodzi o prezenty. Tu chodzi o to, że Bóg się rodzi, że ludzie sobie wybaczają, że serdecznie sobie życzą, że rodzina jest razem i ma trochę więcej czasu dla siebie. I jej w teorii szło dobrze. A potem rzuciła się na prezenty. I wygarnęła prababci, że jakoś mało od niej dostała. Pełna klapa wychowawcza. Może dlatego, że ma tylko trzy lata. Może za rok pójdzie nam lepiej.

A rownocześnie Święta miały pewną magię. Ich połowę spędziłam z moją najbliższą rodziną. Posiedzieliśmy przy stole, odpakowaliśmy razem prezenty, bawiliśmy się nową kolejką.
Jak zostałam sama, nie miałam siły nic zrobić. Nie mogłam też zasnąć przez ból głowy i gardła. Więc czytam. I czytałam. Do rana. Tak jak robiłam to w liceum, robiłam na studiach. Myślałam, że już nie   potrafię. Pomyliłam się. Jeszcze zostało we mnie trochę młodości i trochę beztroski. To tylko poczucie obowiązku wyłączyło ten moduł w mojej głowie.

Te Święta były też udane, bo nie zaharowałam się i do choroby trzymał mnie się dobry nastrój. Przede mną w sklepie stała zmęczona wcale niestara kobieta skarżąca się ekspedientce, że jeszcze tyle musi zrobić, a już nie ma siły. Że już ma dość tych Świąt. A przecież nawet nie nadeszły. Ogarnął mnie troszkę smutek, bo szkoda mi jej było, a trochę złość, bo nie lubię, jak ludzie robią coś z przymusu, wchodzą w rolę męczennika i utyskują. Zrób mniej, ale z radością. Posprzątaj mniej. Ugotuj mniej.

Czy moje Święta były idealne? Bynajmniej! Czy mimo różnych przeciwności losu były ładne? A owszem!

0 komentarze

Prześlij komentarz