Wesołych Świąt!

niedziela, 27 marca 2016
Święta u nas jakieś takie nieogarnięte. Przez zajęte urlopem dwa ostatnie weekendy nasze porządki były mniejsze niż kompleksowo-pedantyczne, a ponieważ odwiedzamy mamę i teściów, też nie gotowałam. Wiem, że nie sprzątanie i nie upychanie lodówki jest najważniejsze w świętach, ale przede wszystkim przeżycia religijne i zaraz za nimi spędzenie czasu z rodziną, ale te porządki to taki nawyk z dzieciństwa. Zapach pastowanej podłogi, zapachy z kuchni, pieczenie ciast innych niż zwykle, wspólne odsuwanie mebli i pucowanie kryształów, kieliszków i porcelany z witryny były takim symbolem, że tym razem jest inaczej, dzieje się coś wielkiego, ważnego. Przygotowujesz się jak na arcyważnego gościa, porządki w mieszkaniu są wstępem do poukładania samego siebie (nawet feng shui tak głosi), zatrzymujesz się na chwilę i skupiasz na "tu i teraz", taka aktywna medytacja wg myśli dalekowschodnich. Trochę mi tego brakowało, ale w sumie z pracą w piątek i małym dzieckiem, które po urlopie znowu zrobiło się mamusiowe nie jest tak łatwo zrobić wszystko. Nie wiem, jak moja mama ogarniała to 40 lat temu z dwójką małych dzieci, zmianowym systemem pracy, olbrzymimi kolejkami do wszystkich sklepów i czarnymi oknami i balkonem od sadzy w pobliskich kopalni, hałd i hut.

Za to byłam na regionalnym targu wielkanocnym i kupiłam cudowne kiełbasy i domowe parówki cielęce, chleb serwatkowy i z bakaliami (dorwaliśmy się do niego całą trójką) oraz ser koryciński z czarnuszką. Takie zakupy uwielbiam! Zajęłam się też porządnie święconką i pomalowałam jajka na 8 kolorów. Marysia siedziała obok i z zachwytem oglądała, jak jaja zmieniają kolory. "Łała łała łała" - przeżywała. Do kościoła niosła wybrane przez siebie łało (jasnozielone) w mini-koszyczku, a jego skorupka przy mocniejszych zamachach została trzy razy zaatakowana przez chodnik. Pod kościołem stała klasyczna dziecięca karuzela i nie mogliśmy odmówić Marysi pokręcenia się na koniku. Kocham takie "starocie" :)

Dzisiaj przed wyjazdem do teściów w ramach odświętności pomalowałam nawet paznokcie (trzeci raz od porodu), bo to przecież dwa dni wolnego od sprzątania i prania. Niestety okazało się, że Mania złapała chyba chorobę lokomocyjną i resztę dnia spędziliśmy na próbie dojechania do teściów, a ja resztę wieczoru na utulaniu wystraszonego dziecka i praniu.

Życzę Wam więc przede wszystkim, żeby Wasze dzieci nie chorowały, radości, szczęścia, chwili odpoczynku, trochę odświętności, dystansu do codzienności i wiele łask od Chrystusa Zmartwychwstałego!

0 komentarze

Prześlij komentarz