Czy matka nadal jest kobietą?

czwartek, 31 marca 2016

Wydaje się, że nie ma nic bardziej kobiecego niż macierzyństwo. W praktyce jednak większość z nas robi się gruba, nieporadna manualnie, a za boginie płodności mogą uchodzić głównie modelki w ciąży. My bardziej przypominamy ideały neolityczne bądź barokowe. Może nawet nadal podobamy się swoim partnerom, ale sobie samym zwykle nie bardzo. Ja  przez pierwsze pół ciąży tyłam książkowo, potem coraz szybciej, w dodatku mocno puchłam. Myślałam o sesji ciążowej, ale odpuściłam, bo i tak nie mogłam patrzeć na siebie na zdjęciach. Nawet nie miałam super dużego brzucha, ale cała byłam taka jakaś... wielka. Wieloryb. Ze dwa tygodnie przed porodem ledwo mogłam się schylić, ale w jakimś desperackim akcie kobiecości zrobiłam sobie sama pedikiur i pomalowałam paznokcie u rąk i nóg.



Czy po porodzie wszystko jest takie cudowne?

Po porodzie wcale nie jest lepiej - brzuch wygląda jak w szóstym miesiącu ciąży albo wisi, piersi pękają od mleka, często zostaje parę nadprogramowych kilogramów, rozstępy tu i tam (jak nie na brzuchu, to na udach czy piersiach). Do tego dochodzą bóle od kurczącej się macicy, szwów i nawału mlecznego. I strach przed najzwyklejszymi ludzkimi czynnościami jak pójście do toalety czy pod prysznic (przez te szwy). Sama weszłam w macierzyństwo pewnie, świadomie, ze spokojem wewnętrznym, ale miałam taki wieczór kilka dni po powrocie do domu, że położyłam Manię spać, poszłam pod prysznic, myłam się i ryczałam - z fizycznego bólu i braku pogodzenia się ze zmianami, które zaszły w moim ciele. Tak, jakby coś pękło. O wielu sytuacjach z okresu noworodkowego takich jak nocne pobudki, kolki, całodzienne kicanie po domu z dzieckiem na rękach praktycznie zapomniałam (nie tylko ja - "Ona była taka grzeczna, jak była malutka" powiedział niedawno mężny). Ale ten szloch pod prysznicem będzie tkwił w mojej głowie tak samo silnie jak emocje z porodu. Chyba przez wiele lat. A i tak byłam szczęściarą, bo ominął mnie baby blues. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że każdy poród to nieodwracalny 5% uszczerbek na zdrowiu kobiety (nie tylko w wyglądzie, ale też zależnie od przypadku np. spadek gęstości kości, pogorszenie wzroku, pieprzyki czy włókniaki, pojawienie się alergii, itp.).

Czy znajdzie się czas na odzyskanie siebie?

Czas leci, a matka dalej chodzi w ciążowych ubraniach. Jak mantrę powtarza sobie, że już już za chwilę, że nie powinno się szybko chudnąć przy laktacji, bo różne odpady przemiany materii czy metale ciężkie przyswojone z jedzeniem kumulują się w tłuszczu i intensywne spalanie uwalnia je do krwiobiegu i mleka w większym stężeniu, co może zaszkodzić dziecku. A nawet jak troszkę chudnie, to odwleka kupowanie nowych ubrań, bo przecież jeszcze schudnie. Prawie zawsze gdzieś między trzecim a dziesiątym miesiącem wypada jej sporo włosów, co jest normalne, ale niestety przykre. O zrobieniu makijażu i pomalowaniu paznokci raczej nie myśli. Przecież przez te kilka minut można troszkę dospać. Albo poszukać nowego kocyka w Internecie, bo to przecież ważne. A jak już na jakąś imprezę rodzinną pomaluje te paznokcie, to potem chodzi z obskubanymi, bo nie ma czasu na ich zmycie. Ostatnio miałam taką sytuację w pracy - koleżanka, mama dwuletniej panienki: "Ooo, pomalowałaś paznokcie! Podziwiam", "Aaa, urodziny kuzynki miałam. Ale to drugi raz od porodu.", "Ja ani razu od dwóch lat nie pomalowałam". Wiem, że to brzmi śmiesznie. Że właściwie to tylko kilka minut. Ale dziecko rośnie, a matce po obciążającym niemowlęcym okresie u dziecka ciężko wrócić na stare tory.

Proporcje ciała są trochę inne - pani w sklepie z biustonoszami stwierdziła, że zazwyczaj po ciąży (ale też z wiekiem) przybywa m.in. obwodu pod biustem i szerokości stopy. Zwykle też zostaje nieznacznie poszerzona miednica. Czyli nawet jak się w końcu zrzuci te ciążowe kilogramy, to przydałoby się spalić kilka ekstra, żeby ubrać wszystkie swoje ubrania. Mi powrót do wagi sprzed ciąży zajął równiutko półtora roku. Wynik ten nie powala, ale co tam, lepiej półtora roku niż trzy lata albo nigdy. Brawo ja. Ale z wyżej wymienionego powodu dalej nie wchodzę we wszystko, więc trochę pracy jeszcze przede mną.

Dove vai, mater? 

Niektóre zmiany trzeba u siebie zaakceptować. Jak nie masz pieniędzy na drogie zabiegi laserem, to tygrysie prążki już Ci zostaną do końca życia. Ale uwierz, pierwszy uśmiech dziecka sprawi, że już nigdy nie będziesz chciała go wymienić na gładką skórę. Na pogorszony wzrok też zostaje tylko laser albo mocniejsze okulary. Pieprzyki też zostaną. Zresztą nie chodzi przecież o to, aby uczepić się medycyny estetycznej i zacząć tworzyć z siebie ideał.

Ale są rzeczy, nad którymi możemy pracować. Chociażby zdrowe ciało i ładna sylwetka (nie mówię: chuda, ale taka, w jakiej czujemy się dobrze), zadbana skóra, czyste i ułożone włosy. Żebyśmy już do końca życia nie były tylko matkami, ale też kobietami. Niektóre kobiety zrobią makijaż na drugi dzień po porodzie, inne potrzebują pewnego okresu ochronnego na odpoczynek i powrót do równowagi, szczególnie, gdy kilka razy w nocy są budzone, chodzą jak zombie i ostatnią rzeczą, o której myślą rano jest ubranie szpilek. Wg Pameli Druckermann gdy Francuzki wracają po trzech miesiącach do pracy, to w większości przypadków nie widać już po nich, że były w ciąży. Nie noszą starych, zużytych już piżam, a w domu dresów i powyciąganych podkoszulków. I absolutnie nie chodzi mi, żeby każdy dzień zaczynać w pełnym makijażu, sukience i szpilkach, ale żeby można się było uśmiechnąć do siebie, patrząc w lustro.

Jaka matka, taka córka

Chciałabym zadbać o tę kobietę w sobie nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla córki. Bo przez najbliższe kilka a może kilkanaście lat będę dla niej wzorem. Bo tak jak nieświadomie nauczyła się ode mnie strzepywać pranie (chociaż nadal nie wie, po co), tak samo teraz papuguje po mnie ćwiczenia i tak samo kiedyś zacznie uprawiać sport, chodzić na spacery, robić zielone sałatki, pić wodę, stroić się w sukienki, układać włosy i wklepywać balsam po kąpieli. Albo siedzieć z pilotem na kanapie, jeść dużo słodyczy, pić kolę, ubierać codziennie te same dżinsy albo dres, związywać na szybko koński ogon i nic ze sobą nie robić. To spora odpowiedzialność, bądź co bądź. Oprócz tego najpewniej przejmie ode mnie styl ubierania się (zanim wyrobi sobie własny), gust i miłość do dobrych tkanin, tak jak ja przejęłam je od mojej matki, która zresztą ma podstawowe wykształcenie krawieckie. Za kilkanaście lat być może wpadnie w jakiś szał anorektyczny albo manię mocnego makijażu w młodym wieku, tak jak jej koleżanki, i wiem, że wykłady otyłej i brzydkiej matki puści mimo uszu.

Na razie Mania kocha nosić i wąchać moje perfumy, w tym Chanel od mężnego, a każda próba zabrania ich kończy się płaczem. Dostała więc na własność buteleczkę z jakąś resztką mojego starego zapachu. Jak się urodziła, to drażnił mnie wszędobylski róż, sporo ubranek dostałam od kuzynek, ale jak już coś miałam kupić, to wybierałam żółte, niebieskie czy czerwone. Potem w jej szafie pojawiło się trochę szarości, spodnie baggy w wąsy, dżinsy, bluzy - prawie wszystkie z działów chłopięcych. Ostatnio moją uwagę znowu przyciągają sukienki, opaski, dzianinowe sweterki. Nadal jestem lekko na bakier z różem i lukrem, na pewno nie wcisnę jej w różową odpustową poliestrową sukienkę z olbrzymią ilością wstążek i cekinów, nie robię z niej małej Barbie czy księżniczki, ale szukam czegoś wygodnego, gustownego i troszkę dziewczęcego/kobiecego. Niech się uczy, że raz może być chłopaczarą, a raz elegancką panienką i wcale nie musi wybierać jednego stylu. Zauważyłam też, że Mania uwielbia przeglądać się w lustrze, gdy ubierze jej się sukienkę, nową bluzkę albo opaskę. Przymierza też moje buty, nawet radzi sobie ze szpilkami. To takie typowe dla każdej małej dziewczynki! Rośnie mi mała kobietka!

0 komentarze

Prześlij komentarz