O matkach słów kilka

wtorek, 31 maja 2016
Prawie każda z nas jest matką. Mam nadzieję, że szczęśliwą w swoim macierzyństwie. Ale obok są też inne matki, te nasze. Te, które te dwadzieścia-trzydzieści lat temu same nas nosiły, tuliły i walczyły z gorączkami. Piękne jest nasze macierzyństwo nie tylko w swojej istocie, ale też dlatego, że tak wiele dowiadujemy się o własnych mamach, ich ciąży i naszym okresie niemowlęcym. Niektóre opowieści gdzieś kiedyś się usłyszało, ale wiele z nich czekało wiele lat na ponowne odkrycie. ­Są chyba po prostu takie historie i emocje, które dzieli się tylko z innymi matkami, bo trzeba zostać matką, żeby je zrozumieć. Wtedy też inaczej spogląda się na własną matkę, na te często słyszane w dzieciństwie “Gdzie jesteś?”, “Kiedy wrócisz?”, “Co było zadane?”, “Uważaj!”. Bo same po urodzeniu się naszego maleństwa patrzymy na niego z miłością, rozczuleniem, ale też troszkę ze strachem o niego i jego przyszłość.



Nasze mamy żyły w innych czasach. Mam wrażenie, że było im dużo ciężej niż nam. Z jednej strony miały bardziej stabilną pracę i pracowały zawodowo zwykle nie więcej niż 8 godzin dziennie, z drugiej strony do pracy wracały po trzymiesięcznym urlopie macierzyńskim, nie martwiły się o to, czy lepiej kupić wkładkę do wózka od La Millou czy od Makaszki, tylko o to, czy w ogóle uda się dostać jakąś zabawkę lub mięso. Musiały radzić sobie same - nie miały dostępu do profesjonalnej literatury (w sensie najnowszych badań medycznych, bo jakieś podręczniki były) czy chociażby dra Google’a, nie miały telefonów, żeby zadzwonić po lekarza czy pogotowie (!), często też nie miały samochodów, żeby zawieźć tam chore dziecko. Troszkę łatwiej było tym kobietom, które mieszkały pod jednym dachem albo w tej samej miejscowości, co ich matka lub teściowa, które mogły służyć radą. Kiedyś matka, teściowa, koleżanka i lekarz były jedynymi źródłami wiedzy. Może dlatego niektóre mamy, teściowie i babcie tak lubią wtrącić swoje trzy grosze.

Nasze mamy to olbrzymia kopalnia wiedzy. Trochę nie rozumiem, czemu ktoś pyta na forum innych matek jak podać niemowlęciu pierwszy raz np. jajko, nie zapytawszy o to własnej matki. One naprawdę są specjalistkami od dziecięcego jedzenia – lanych kluseczek, domowego budyniu, wyciskanych soków. Od pieluszkowego zapalenia skóry, gorączki, smarków, różnych chorób. Łatwo jest generalizować, że przecież nasze matki podawały nam stale pokarmy w wieku czterech miesięcy i pakowały nas w tetrowe pieluchy, więc co one mogą wiedzieć. Nie wszystko wiedziały, bo nie było jeszcze badań naukowych w pewnych dziedzinach albo nie były one szeroko dostępne. Ale wychowywały nas najlepiej, jak umiały, były skuteczne i dobrze zorganizowane. Nie wiedziały, jak długo należy karmić piersią, ale za to często karmiły cudze dzieci, tak że tylko noworodki z przeciwwskazaniami medycznymi były na mleku modyfikowanym. Wychowywały instynktem i miłością – tak, jak robiło się to od tysięcy lat. I jeszcze do tego były dużo bardziej ekologiczne.

Mimo, że w czasach wczesnego macierzyństwa mojej mamy pierworodki w szpitalu pojono wodą z cukrem, trzymiesięczne dzieci odstawiano już od piersi i pokutowało stwierdzenie “nie noś, bo rozpuścisz”, moja mama jest bardziej postępowa niż niejedna młoda matka. Ona pierwsza na osiedlu puszcza Manię wiosną bez czapki, jeszcze przede mną wyciąga z szafy dziecięce sandałki, chowa nawet moją czapkę (bo ja np. jestem zmarzluchem). Pięknie ubiera, czesze, zawija Mani loki na palcu (nigdy bym na to nie wpadła). Nie biega za nią po placu zabaw, pozwala się brudzić i skakać po kałużach. Pierwsza pozwoliła samodzielnie wyjść po drabinie zjeżdżalni. Nie krzyczy „Uważaj!"/"Nie dawaj!"/"Udławi się!"/"Spadnie!”. Wielu rzeczy uczy się szybciej lub wolniej ode mnie, np. że mleko matki nie traci z czasem właściwości, że czasem lepiej wyjść na spacer zamiast prasować prześcieradła, ale sama też mnie uczy, mobilizuje, np. że dziecko nie jadło jeszcze tego czy tamtego, żeby dać skórkę z chleba, żeby zawsze miało świeże owoce, żeby miało w diecie dużo warzyw, że może już czas na lalę albo na kredki. W niektórych kwestiach znajdujemy całkiem przyzwoity kompromis, np. że należy dziecko nauczyć i przyzwyczaić do picia wody, ale że nic mu się nie stanie od okazjonalnej herbaty czy wyciśniętego w domu soku z marchwi i jabłka. Szanuję ją też za to, że lobbuje u mnie niektóre zachowania, ale nigdy nie zrobi czegoś za moimi plecami.

Moja mama nauczyła mnie, żeby zawsze być ze sobą w zgodzie, żeby zawsze gonić za marzeniami, podążać przez życie z podniesioną głową, ale równocześnie być skromnym i cichym. Nauczyła mnie też, żeby dbać i małych i słabych, dzielić się tym, co mamy, nawet, gdy mamy mało. Sama ma prawie najniższą możliwą emeryturę, ale wysyła smsy na chore dzieci i pożycza koleżankom uciułane ciężko pieniądze na wielkie nieoddanie. Nauczyła mnie też, że czasem warto odpuścić, czy to majątek czy projekt czy sukces dla zdrowych nerwów, spokoju i czystego sumienia. Wyrobiła też gust, bo sama ma świetny, do tego umiejętność łączenia kolorów i znajomość materiałoznawstwa i krawiectwa. Jej opinia dotycząca ubrania i wyglądu naprawdę na wartość. Ale chyba najważniejsze, co nauczyła, to szanować każdego człowieka i jego pracę: sprzątaczkę, śmieciarza, sprzedawcę. Uśmiechnąć się, podziękować, powiedzieć coś miłego, nie dodawać pracy, nie podchodzić roszczeniowo (wylało Ci się, stłukło, to poproś o szmatę, a nie oczekuj, że ktoś za Ciebie posprząta, Twój bałagan – Twój problem). Mam nadzieję, że to wszystko przekażę kiedyś Mani (póki co nauczyła się już dziękować innym za pomoc i sprzątać po sobie).

Nie zawsze jest lekko i przyjemnie. Czasem się o coś zgryziemy, ale wiem, że często robi to z dobroci serca. Chce, żeby jej córka była zorganizowana, zadbana i elegancka, żeby w niedzielę był rosół i najlepiej pachniało szarlotką. Bo jak teraz zapomnę o byciu kobietą, to kiedy nią będę? Pewnie sama będę chciała oglądać swoją córkę ubraną ze smakiem i ładnie uczesaną i będę jej truć, gdy np. będzie chodzić ciągle w dresie. Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwy przyjaciel to nie ten, który przyklaskuje wszystkiemu, co robisz, a ten, który powie Ci prosto w oczy, że robisz coś głupiego, albo potrząśnie Tobą, gdy tego potrzebujesz. Dziękuję więc mamie i za nieprzespane noce, za lata ciężkiej pracy, wsparcia, dodawania otuchy przed każdym trudnym krokiem, za bieżącą pomoc przy Mani, ale też za podburzanie do zmian, do rozwoju i za słowa krytyki.

0 komentarze

Prześlij komentarz