Jak dobrze mieć sąsiada

piątek, 31 marca 2017

W dawnych czasach znałam wszystkich sąsiadów z klatki i sporo z bloku. Byłam niejadkiem, więc obiady jadałam u sąsiadów piętro wyżej. Mieszkali tam kilka lat starsi bliźniacy. Mieli oni ciocię w Stanach czy Niemczech, która poza ciekawymi słodyczami wysyłała różne rzeczy, których w Polsce nie było. Np. talerzyk z helikopterem na dnie. Więc szurałam łyżką po dnie, żeby dobrze obejrzeć ten helikopter :D W ogóle w grupie jest lepszy apetyt, więc mama np. gotowała jajko i szłyśmy je zjeść gościnnie. Czasami, jak ktoś nie domknął drzwi mieszkania, to zasuwałam do nich do góry na czworakach. W dół nie umiałam, ale mama doskonale wiedziała, gdzie mnie znaleźć.


Miałam też troszkę starszą koleżankę mieszkającą naprzeciwko. Też się często bawiłyśmy. Pamiętam, że miała psa chichuachuę (to ledwo pies, ale jedyny, do którego miałam dostęp, więc był ważny), wielką lalę, której mama zaplatała warkocze z 5 czy 6 pasemek (ja do tej pory umiem tylko z 3 i tamte zawsze bardzo podziwiałam) oraz ową mamę, która prasowała majtki, składała je na pół i jeszcze zaprasowywała, żeby dobrze leżały w szufladzie. Takie przebłyski wspomnień.

Potem przeprowadziliśmy się do domu jednorodzinnego, a rodzina z naprzeciwka, od której kupiliśmy działkę, była bardzo fajna i była tam dziewczyna w moim wieku i rok starszy chłopak. W obie rodziny z jakimiś zaproszonymi gośćmi robiliśmy ogniska (wtedy nie było grillów tylko kiełbasy na patyku), było jedzenie, jakieś piwo, pani Ewa wyciągała gitarę i bardzo ładnie śpiewała. To od niej nauczyłam się piosenek biesiadnych. Jej mąż pracował z moim ojcem i jak któryś z nich zapomniał kanapek do pracy, to się je podrzucało temu drugiemu. Z córką sąsiadów Asią bawiłyśmy się lalkami Barbie, grałyśmy w gumę, rwałyśmy i woziłyśmy porzeczki na skup, a starsze obgadywałyśmy swoje pierwsze zauroczenia. W sumie trochę u siebie pomieszkiwałyśmy i okazjonalnie u siebie spałyśmy. Bardzo się różniłyśmy, ale bardzo sobie ufałyśmy. To były te czasy, gdy domów się nie zamykało i do takich sąsiadów po prostu wchodziło bez pukania. Jak Asi nie było, to i tak wchodziłam do kuchni i rozmawiałam z jej mamą.

Teraz mieszkam w Warszawie i słyszę, jak każdy skarży się, że nie zna swoich sąsiadów. Niby każdy cieszy się z anonimowości dużego miasta, ale jednak brak kogokolwiek bliskiego dokucza. A ja znowu trafiłam na fajnych ludzi. Mimo że blok to "późny gierek" i sporo sąsiadów jest w wieku emerytalnym, tak się złożyło, że piętro niżej mieszka moja koleżanka ze studiów, a mężnego z pracy. Ma starszego od Mani chłopca i dwuletnią dziewczynkę, z którą Mania lubi się bawić. Gdy rodziła córkę, a jej mama utknęła w korku, ja miałam okazję wesprzeć ich w tym ważnym dniu i zostać z chłopcem w domu do czasu przyjazdu babci. Za to oni niedawno "pożyczyli" nam swoją nianię.

Nad nami dwa lata temu wprowadziło się bardzo serdeczne małżeństwo w naszym wieku, a 1,5 roku temu urodziła im się córka. Tym razem okazało się, że sąsiad pracuje w tym samym budynku, co mężny. Sąsiadka wielokrotnie ratowała mnie opieką nad Manią (głównie, gdy moja mama była w szpitalu), a dziewczyny traktują się jak siostry. Mania przeżywa: "Lusia jest malutka, Lusia nie umie jeździć na rowerze. Mania umie, Mania ją nauczy.", "Lusia jest malutka, Lusia nie umie sikać na sedes" i generalnie wszystkie swoje umiejętności ocenia z perspektywy Lusi. I dba o Lusię, gdy wiosną zamontowałam jej osłonkę zaciemniającą na szybie samochodu, powiedziała: "I Lusi też kup taki, żeby jej nie świeciło". Ostatnio też z dumą powiedziała: "Wujek naprawił mi rower (nadmuchał koła po zimie) i zrobił łóżko".

Z jednymi i drugimi sąsiadami zapraszamy się czasami na kolacje (ja robię dobrą pizzę, sąsiadka super naleśniki, a druga rewelacyjne sushi), chodzimy razem na spacery, wpadamy do siebie na urodziny swoje i dzieci, mamy gdzie pójść, gdy pada lub bardzo wieje, nie mówiąc już o skoczeniu "po sól". Czasem doradzimy sobie dzieciowo. Bywa, że dziecięce rzeczy wędrują między mieszkaniami. Sąsiedzi wpadają na mecze. Ostatnio chciałam kupić wiertarko-wkrętarkę, ale stwierdziłam, że w sumie po co - przecież sąsiad ma. Wiemy, że jak coś się stanie, jest dokąd pójść. Życie bez nich byłoby trochę trudniejsze, nudniejsze i smutniejsze.

Być może kiedyś nasza rodzina się powiększy. Ale nie wyobrażam sobie wyprowadzki z tego bloku do większego mieszkania, chociaż bardzo brakuje mi większego balkonu. Będzie trzeba upchnąć dzieci w jednym pokoju i zamówić łóżko piętrowe. Bo inaczej musiałbym szukać co najmniej dwóch większych mieszkań koło siebie, a to już ciężkie :)


Zdjęcie: Alexas_Fotos/licencja CC0

0 komentarze

Prześlij komentarz