"Magia sprzątania" Marie Kondo - recenzja

środa, 27 kwietnia 2016
Pierwszy raz o Marie Kondo przeczytałam rok temu w gazecie. Pomyślałam: niewiarygodne, ta kobieta ma tyle lat, co ja, dziecko w moim wieku, odniosła niesamowity sukces, jej książki sprzedają się jak świeże bułeczki, jeździ po całym świecie, a na jej wykłady jest dwumiesięczna kolejka. I jeszcze do tego ma męża, który wspierał ją w tym pozornie szalonym pomyśle, by ze sprzątania zrobić biznes.

Ze sprzątaniem nie mam większego problemu, najlepszą moim zdaniem książką, która mi służy, jest ta napisana przez Kim Woodburn i Aggie MacKenzie z popularnego brytyjskiego programu "How Clean is Your House?" (do znalezienia w YT - polecam). Moim zdaniem dużo lepsza od "Perfekcyjnej Pani Domu" (w każdym razie polskiej). Ale z racji tego, że wywiad z panią Kondo został opublikowany w związku z wydaniem jej książki "Magia sprzątania" w Polsce, ascetyczna okładka tej książki pojawiała mi się często przed oczami, nawet w Rossmannie. I zaciekawiała. Gdy więc któraś księgarnia Internetowa wystawiła elektroniczne wydanie za 9,90 zł, złamałam się i kupiłam.


KonMari (to pseudonim autorki) obiecuje, że wystarczy raz a dobrze posprzątać dom i już nigdy nie będzie trzeba sprzątać ("Posprzątaj raz, a dobrze", "Sprzątaj co dzień po trochu, a będziesz robić to bez końca"). Od razu dodam, że chodzi tu o porządkowanie rzeczy - kurz i brud trzeba ścierać nadal. Wciąż - w mojej opinii zbyt piękne, by było prawdziwe. I teraz uwaga, zaraz będzie spoiler ;) Idea KonMari jest prosta: wyrzuć tak dużo, jak się da, każdą z pozostałych rzeczy znajdź własne miejsce i ją tam odkładaj. Proste? Proste! Sama idea nie jest niczym odkrywczym, ale stopień i sposób jej realizacji oraz zasady selekcji są już autorskie. Zresztą KonMari długo do nich dochodziła. Sama twierdzi, że wcześniej miała obsesję, żeby wyrzucić jak najwięcej i ciągle była nieszczęśliwa, bo zastanawiała się, co jeszcze wyrzucić. Potem doszła do wniosku, że to właśnie na zostających rzeczach należy się skupić, a zostawić to, co się lubi i już nie miała aż takiej obsesji, żeby dążyć do krytycznemu minimum.  Pierwsze ok. 15% treści książki to wstęp, kolejne 45% jest o wyrzucaniu, reszta o układaniu.

Jak to wygląda? Najpierw musisz na środku dywanu zebrać wszystkie swoje ubrania oprócz tych z kosza na pranie, ale skoro tam się znalazły, tzn. że je używasz i najprawdopodobniej też lubisz. Bierzesz każdą rzecz do ręki i pytasz siebie, czy sprawia Ci radość. Nie ma znaczenia czy jest nowa albo że dostałaś ją od siostry. Jak nie sprawia Ci radości, to sru!  I koniecznie podziękuj jej, że Ci dobrze służyła, a jak nie zdążyła, to przynajmniej nauczyła, żeby kolejny raz nie podejmować złych decyzji. Serio! To podobno bardzo japońskie i tam całkiem normalne. Resztę rzeczy poskładaj (najlepiej by stały w szufladzie pionowo, wtedy zajmują mniej miejsca i się nie mną; praktycznie wszystko da się złożyć w kostkę - "Kiedy jeden koniec ubrania jest grubszy niż pozostała część, pomaga przytrzymanie cieńszego końca w czasie składania. Nic nie przynosi większej satysfakcji niż znalezienie tego idealnego punktu") lub powieś na wieszakach. Skarpetek nie zwijaj w supełek, bo przecież cały dzień są one gniecione, męczone i kopane - złóż je na pół, niech odpoczywają przez noc ("Czy wydawało ci się kiedykolwiek, że robisz coś dobrego, ale potem przekonałaś się, że to kogoś zraniło? W tamtym czasie nie pomyślałaś o uczuciach drugiej osoby. Podobnie traktujemy nasze skarpety."). W ogóle to nigdy nie myślałam tak o skarpetach - chyba przestanę je nosić i założę fundację ochrony praw skarpet ;) Autorka odradza trzymanie rzeczy "po domu", argumentując, że dres w pewnym momencie przestaje być ubraniem, a robi się stanem umysłu. A tak w ogóle to to, co zrobiłam ze stylistką Kaliną (tu) jest bardzo podobne do tego, o czym pisze KonMari, przy czym pozbyłam się jeszcze większej ilości rzeczy, bo niektóre mi się podobały, ale okazały się nie dla mnie pod względem koloru lub fasonu. Faktycznie było to rewelacyjne przeżycie i przyniosło pewną ulgę. Wiele osób ma tak, że na wieszakach wisi np. osiem koszul, a one i tak używają, piorą i prasują w kółko trzy z nich. I zgodzę się, że z pozostałych pięciu może warto jeszcze wybrać jedną najlepszą, gdyby tamte nie zdążyły wyschnąć czy zapomniało się o praniu, ale faktycznie nie ma sensu trzymać rzeczy na rezerwie (niby dobrych, ale nielubianych), bo nigdy się ich nie skorzysta i tylko robią tłok w szafie. Zgadzam się też częściowo z autorką w temacie ubrań po domu - uważam, że kilka sztuk można mieć, ale nie za dużo i trzeba je lubić - może to być leciutko zmechacona bluzka, która wcześniej była ulubiona, ale nie stary powyciągany sweter w burym kolorze, na który nie możesz patrzeć - po co się katować?

Potem robisz to samo z książkami. Nie wolno ich oglądać na półkach - musisz wyjąć wszystkie i dotknąć każdą z osobna - wtedy przypływa energia między Tobą a książką, a Ty możesz określić, co do niej czujesz. Jak sprawia Ci radość - zostaje, jak nie - sru! I nie ma znaczenia, że jeszcze jej nie przeczytałeś. Jak kupiłeś ją dwa lata temu z myślą przeczytania i do tej pory nie przeczytałeś, to znaczy, że nie budzi ona już w Tobie emocji (co najwyżej negatywne, tj. wyrzuty sumienia) i raczej już nie przeczytasz. Podziękuj jej, że w trakcie zakupu sprawiła Ci radość i sru! W sumie to całkiem sensowny argument, że po taką książkę już się raczej nie sięgnie - nie ma co ich trzymać do dalekiej emerytury, tym bardziej, że do tej pory jeszcze wiele atrakcyjnych dla nas książek będzie wydanych, nasz gust czytelniczy może się zmienić, a w międzyczasie będziesz musiał ją kilkadziesiąt razy odkurzyć. Mimo wszystko mi jako miłośnikowi książek bardzo ciężko jest zaakceptować coś takiego, jak wyrzucanie książek. Stoi mi na półce kilka sztuk, które wystawiłam na Olx, jakoś nie chcą się sprzedać, ale nie mam serca ich wyrzucić. Zatelepało mnie natomiast, gdy przeczytałam, że autorka, gdy chce zachować tylko jakiś konkretny fragment, to wyrywa dane kartki z książki. Niby próbowała przepisywać, kserować - wszystko zajmowało zbyt dużo czasu. Nie wiem, jaki problem jest chociażby w zrobieniu zdjęcia konkretnym stronom, co dodatkowo całkowicie uwolni miejsce, bo te kilka kartek przejdzie do przestrzeni wirtualnej. Widzę też pewien rozdźwięk w postawie KonMari, która z jednej strony bardzo szanuje rzeczy, dotyka ich, głaszcze (składanie ubrań jest ważne, bo się je wtedy głaszcze), dziękuje za służbę, a z drugiej strony je niszczy.

Za ubraniami i książkami są jeszcze trzy kategorie: dokumenty, rzeczy różne, tzw. komono (i tu są podgrupy np. płyty CD, chemia domowa i kosmetyki, artykuły papiernicze, artykuły kuchenne itp.) i pamiątki. Wszystko trzeba robić w takiej kolejności, gdyż zaczynamy od rzeczy najłatwiejszych do wyrzucenia i kończymy na tych, które budzą w nas duże emocje. I koniecznie kategoriami, a nie np. pomieszczeniami, żeby mieć pełen ogląd ilości rzeczy. Jak się domyślasz, wyrzucić należy np. instrukcje obsługi (bo statystycznie prawie nigdy się nie przydają, większość z nich możesz znaleźć w internecie, ew. zadzwonić do serwisu z pytaniem, a nawet ja je zachowasz i będą potrzebne, to pewnie i tak ich nie znajdziesz), ale też większość pamiątek, a nawet zdjęcia. Gwoli wyjaśnienia - autorka nie każe wyrzucać wszystkich zdjęć, jeżeli Ci służą i je regularnie oglądasz. Ale jeżeli je włożyłeś do albumu i już nigdy do niego nie zajrzałeś, to raczej już nie zajrzysz - nawet na emeryturze znajdziesz ciekawsze zajęcie niż przeglądanie starych szpargałów. Tak samo nie mówi, że powinno się mieć tylko kilka ulubionych czytanych kilkakrotnie książek. Jeżeli faktycznie aż tak kochasz swoje książki, że regularnie do nich wracasz, to możesz mieć ich i kilkadziesiąt. Ale raczej do takiej ilości nie da się regularnie wracać, a jak jakaś ma do końca swojego żywota stać na Twoim regale i robić za tło i nigdy nie być otwarta, to słaby ten jej żywot. Można mieć też maleńkie zapasy chemii domowej, ale u swoich klientów potrafiła znaleźć 60 rolek papieru toaletowego czy 30 nowych szczoteczek do zębów. Podobno dojście do Twojego "optymalnego" poziomu posiadania wywoła u Ciebie uczucie ekstazy, będziesz wiedzieć, że to TO i już nigdy żadnych zbędnych rzeczy Ci nie przybędzie.

Jak już wszystko, co nie sprawia Ci radości, wyrzucisz, każdemu z pozostałych rzeczy znajdź własne miejsce. I zawsze tam odkładaj. Autorka opisuje, że wraca z pracy, stawia buty na podłodze (żeby wyschły i się przewietrzyły), wczorajsze buty odkłada na półkę, wypakowuje rzeczy z torebki (kluczyki, książki, itp.) i odkłada na miejsce, wstawia wodę na herbatę, ubiera strój domowy, czyste ubrania wywiesza do przewietrzenia, a brudne wkłada do kosza na pranie. Maksymalnie 5 minut i wszystko jest na miejscu. Jak dopuścisz, żeby chociaż jedna rzecz nie była odłożona na miejsce, jest duża szansa, że lawinowo kolejne też nie będą. Na pewno jest w tym jakaś prawda - u wielu osób, które mają korytarzowy wieszak na płaszcze i kurtki, zazwyczaj nie wisi tam jedna sztuka/osobę tylko wszystkie płaszcze i kurtki z całego domu jedna na drugiej i trzeba je grupowo ściągać, żeby ubrać akurat tę z dołu. Tak naprawdę to był mój argument ku temu, żeby takiego wieszaka w ogóle nie instalować te kilka lat temu, gdy wprowadzaliśmy się do obecnego mieszkania.

Po przeczytaniu tej książki poczułam lekkie rozczarowanie. Spodziewałam się dużo ciekawszych rad i trochę bardziej rozbudowanej filozofii sprzątania, ale niekoniecznie w stronę głaskania i przytulania swoich rzeczy ("Prawdziwą korzyść przynosi kontakt z każdą sztuką ubrania. Kiedy dotykasz materiału, przenosisz na niego swoją energię"). Podobno to typowo japońskie, ale mam też trochę wrażenie, że KonMari jest osobą dosyć introwertyczną, która w dzieciństwie wchodziła w bardzo mało interakcji z rówieśnikami (jak w podstawówce dzieci wychodziły na przerwę, to ona sprzątała sama klasę i sprawiało jej to radość) i relacje nawiązywane z rzeczami zastępowały jej relacje z ludźmi, Poirytowało mnie to wyrzucanie książek i fotografii. I wyrzucanie w ogóle, bo wprawdzie autorka nie mówi wyraźnie o wyniesieniu rzeczy na śmietnik, ale każe się ich od razu wszystkich pozbyć. Moim zdaniem to jest krótkowzroczne wyczyszczenie swoich 50 mkw, ale zaśmiecenie reszty świata. To trochę jak zmiecenie brudu ze swojego chodnika na chodnik sąsiada. Wyrzucana rzecz staje się śmieciem, a dla kogoś mogłaby być skarbem, gdyby miała na to szansę. Oczywiście można spróbować zanieść wszystko do Caritasu i niech sobie tam grzebią i selekcjonują, ew, sami wyrzucają. Ale chyba nie tędy droga. Ja osobiście zachęcam do poświęcenia swojego czasu i wystawienia tych rzeczy za darmo w serwisach typu Olx/Gumtree. Nie w pełni przemawia też do mnie niby uniwersalna zasada lubienia danej rzeczy. No kto lubi swojego mopa czy szczotkę do sedesu?? Niedawno trafiłam gdzieś na mem po angielsku mówiący mniej więcej: "Podoba mi się teoria KonMari, żeby wyrzucać rzeczy, których się nie lubi. Na początku wyrzuciłam żelazko i rachunki za prąd" :D

Samo spojrzenie KonMari (no, może z wykluczeniem głaskania rzeczy) jest dosyć zbieżne z moim. Od długiego czasu porządnie zastanawiam się, czy faktycznie potrzebuję każdej kupowanej rzeczy, zakupy impulsywne praktycznie u mnie nie istnieją. Kocham swoje książki, ale jak widzę kolejną ciekawą pozycję, najpierw sprawdzam, czy nie mam jej w miejskiej bibliotece, potem czy w Internecie nie ma e-książki w dobrej cenie, a dopiero w ostateczności ją kupuję. Bo przecież raczej jej nie przeczytam drugi raz -  jest tyle dobrych książek w kolejce! Czy faktycznie potrzebuje nowej deski do krojenia, nawet z pięknego jesionu? Albo czwartego pudełeczka cieni do powiek, których po urodzeniu dziecka prawie nigdy nie używam? Bo nie dość, że każda kolejna rzeczy zagraci mi dom, to jeszcze jej produkcja wiąże się najczęściej z emisją zanieczyszczenia i zużyciem wody. Po przeczytaniu książki ta tendencja jeszcze się nasiliła. Od dłuższego czasu raz na jakiś czas wystawiam na Olx nadmiarowe zabawki i ubranka Mani (głównie nowe). Ale po przeczytaniu książki zmotywowałam się do zrobienia porządnego przeglądu wszystkich jej ubrań (moje były przejrzane jesienią ze stylistką).

Po jakimś czasie lekka irytacja książką zaczęła mijać. Coś z niej na pewno zostało gdzieś z tyłu głowy. Ciężko mi już jednoznacznie powiedzieć, że poświęcony na nią czas jest zmarnowany. Raczej, że zbyt mocno rozbuchałam swoje oczekiwania z nią związane. Jest jednak olbrzymie grono ludzi, dla których Marie Kondo jest prawie Bogiem, a jej filozofia religią, ludzi, którym bardzo pomogła w życiu, którzy teraz z lubością składają podkoszulki na 8 razy w kostkę. Czyli ta metoda działa i wielu uszczęśliwiła. Wielu ludzi też podeszło do tego z lekkim dystansem, ale pięknie wyczyściło swoje mieszkania, korzystając z rad i schematów. A może ta książka nie była mi aż tak potrzebna? Fakt, kiedyś byłam sporym chomikiem, wciąż brakuje mi czasu, żeby przejrzeć i zredukować stare zbiory (płyty, gwarancje, notatki itp), ale z ograniczaniem napływu nowych rzeczy i odkładaniem ich na miejsce radzę sobie nieźle. Zbieram za to magazyny "Twój Styl" z nadzieją, że jak Mania będzie ciut mniej angażująca, to je wreszcie przeczytam (naiwniak!).

Jeszcze kilka cytatów:

"Prawdziwym przeznaczeniem prezentu jest bycie przyjętym. Prezenty to nie rzeczy, a sposób wyrażania swoich uczuć. Kiedy spojrzysz na to z tej strony, nie musisz czuć się winny, że oddajesz prezent."

"Dom rodziców to nie schronisko dla twoich skarbów. (...) Nigdy nie odzyskujemy pudeł, które odsyłane są <<do domu>>. Wysłane pudło nie wraca."

"Redukując stan posiadania przez sprzątanie, dojdziesz do punktu, w którym poczujesz, jaka ilość jest właściwa dla ciebie. To będzie tak jasne, jakby coś nagle zaskoczyło w twoim umyśle i jakiś głos powiedział ci, że tyle właśnie potrzebujesz, żeby żyć komfortowo i być szczęśliwym. I że nie potrzebujesz niczego więcej. Zadowolenie, które cię ogarnie, będzie niemal namacalne."

"Wobec naszych rzeczy możemy przyjąć trzy postawy: skonfrontować się z nimi teraz, skonfrontować się z nimi kiedyś w nieokreślonej przyszłości lub unikać ich do naszej śmierci."


0 komentarze

Prześlij komentarz